Saturday, June 9, 2007

speeding into nowhere

Droga asfaltowa z Hondą Civic. Pobocze – bladozielone, drzewa – szare, przestrzeń ponad drogą – czerń. Jadę jadę jadę jadę jadę (Zagubiona Autostrada), zależy mi żebyście sobie wyobrazili tę materię, w której płynę, ona ma wpływ, implikuje moje myśli, towarzyszy im. Skręcam w polną drogę, pobocza – zboża (wysokie). Speeding into nowhere. (Taka metafora).

Wracam z Wągrowca, ciemno, musiałem sobie wyobrazić, że jezioro to Amazonka, przestrzeń wokół – lasy tropikalne. A muzyka – brazylijska dyskoteka. Człowiek, gdzie jest Człowiek?

Załóżmy, że zacznę w końcu tworzyć, że stworzę coś z czego będę zadowolony – ale dla kogo? (Jerofiejew, bodajże). Moi znajomi, już właściwie nie rozmawiam z nimi (czasem udaję, że słucham), cudze poglądy przeczytane w książkach niedawno zmarłych pisarzy (ktoś to już powiedział na pewno), chęć dyskusji wysokiej - a jedynie powtarzanie innych. Mało poglądów, dużo ludzi (Kundera). Kontynuujmy – dla kogo tworzyć? Rzeczywistość rozczarowuje. Słuchajcie - prawie wszyscy których znam, mówię o was (he, he). Już dawno (a jeśli już to bardzo rzadko się to zdarza) nie spotkałem człowieka, który zaskoczyłby mnie tym, co mówi.

Film (bo film jest sztuką, z którą obecnie się utożsamiam). Właściwie nie robię go dla nikogo konkretnego. Niczego nie chcę nim osiągnąć. Proszę pamiętać: I See A Darkness (Johnny Cash). Poza tą ciemnością nic nie widzę, solipsyzm (Nabokov z pobłażaniem: „młodzieńczy solipsyzm”) – to najprawdziwsza forma obcowania ze światem jaką znam (a mam przed oczami deskę rozdzielczą Hondy). Moja (potencjalna) sztuka to próba uzewnętrznienia, lecz za bardzo nie wiem dla kogo (za oknem tylko drzewa i krzaki).

Człowiek jako idea – to jest jeszcze nienajgorszy target, gdyż niekonkretny. Człowiek określony, osadzony w ramy twarzy i własnych (powtarzanych już przez miliony) poglądów, to cel smutny. W skrócie: póki tworzę dla kogoś tak ogólnie – jest okej. Gdy już sobie tego kogoś wyobrażę konkretnie – odechciewa mi się go.

Z jakiego impulsu rodzi mi się w ogóle chęć uzewnętrznienia? Właściwie po co? Nadanie wartości poprzez pryzmat osoby, na której mi nie zależy? Zastanowić się. Chcę zaistnieć i wynieść swą wrażliwość z ram swej materii (chcę), inni mnie nie obchodzą (nie).

Obchodzą, oczywiście, że obchodzą. Jedynym elementem świata wartym sfilmowania jest ludzka twarz (mniej więcej, Klaus Kinski). W tym wypadku chodzi mi o swoją twarz (Kinskiemu raczej też chodziło o swoją). Dotrzeć do człowieka i zaistnieć w nim, przerobić go na swój obraz, zgwałcić i zmusić, by mnie docenił. Szerzyć siebie. (No co? Taką już mam chęć).

Piąć się w górę, piąć i aspirować, a przed oczami szczyt (ach, ta młodość.), i gdy w końcu go osiągnąć, to nagle wziu! cała przestrzeń się rozpłaszcza, wszystko jest równe, rzeczywistość nie kryje w sobie żadnych ukrytych znaczeń i sensów, żadnych szczytów i dolin, lecz składa się jedynie ze sztućców na brudnym stole i imprez w piątek, a wszystko (filozofia i budyń) jest takie samo (z rozmowy z Czarkiem). Jednak świadomość tej płaskości, rozczarowania rzeczywistością – jest przyjemna, czerpię z niej satysfakcję (z rozmowy z Kasią). Samotność - jest bardzo intymna.

6 comments:

Anonymous said...

O tej notce powiedziałbym cytując jej fragment „cudze poglądy przeczytane w książkach niedawno zmarłych pisarzy” raczej tylko tyle.

Anonymous said...

Ot co! Samotność jest intymna, ale nie budzi (z reguły) pewnego specyficznego napięcia, intensyfikacji wszystkich doznań. Znacznie bardziej przeżywam samotność wśród ludzi, z kimś. Większego znaczenia nabiera każdy gest, spojrzenie (choć nikt nie musi go zauważać), dźwięk... Pamiętasz? Nic bardziej nie łączy (i zarazem nie dzieli, niż cisza.

JSSN said...

Cześć, Dela (kim jesteś?). Właściwie wolę wyjaśnić. Ja siebie nie wynoszę tą notką ponad innych, ani nie rozstrzygam tego zagadnienia. Notka jest napisana w takiej poetyce, żeby cudza powtarzalność była widoczna także i we mnie (co widać chociażby po nawiasach i po wtórności moich myśli). W ogóle do niczego nią nie dążę (speeding into nowhere), jest totalnie zawieszona w próżni i ciemności, bez żadnego konkretnego adresata.

Ogólnie nie jestem z niej zbyt zadowolony (właśnie ze względu na swą wtórność i bezcelowość), jednak jest autentyczna, na czym bardzo mi zależy (odsłaniam się). Ja faktycznie (także) jestem wtórny i bezcelowy.

Mikołaj Tajchman said...

Dość już tego bełkotliwego lamentu. Druga notka z rzędu o "poszukiwaniu Człowieka". "Patrzę w wasze oczy", "ja chcę oczu strasznych, które przeraziłyby mnie, bo nie wiedziałbym co za nimi stoi.", "Mnie jednak chodzi o uczucie nienazwane, którego nie rozumiem, o tajemnicę!", "Moje wyzwanie trafia jednak w próżnię", "Człowiek, gdzie jest Człowiek?"(co za melodramatyzm), "Moi znajomi, już właściwie nie rozmawiam z nimi", "Już dawno (a jeśli już to bardzo rzadko się to zdarza) nie spotkałem człowieka, który zaskoczyłby mnie tym, co mówi.", "Człowiek określony, osadzony w ramy twarzy i własnych (powtarzanych już przez miliony) poglądów, to cel smutny."

Nie czujesz jaką obleśną egzaltacją trąci Twój ton? O czym Ty właściwie piszesz? Pozujesz się na Diogenesa? Najpierw ta mistyka oczu - ależ to bzdura, to patetyczny frazes, w oczach możesz zobaczyć dokładnie tyle samo co w układzie dłoni, a nawet mniej, gdyż wzór i kolor tęczówki nie płynie z żadnych wewnętrznych rozterek i "Tajemnicy!", tylko z genetycznej konfiguracji. Dłonie za to, ach, dłonie potrafią zdradzać wnętrze, w rozcapierzonych palcach odbijać się może skrajne napięcie psychicznych strun, zaciśnięta pięść więcej mówi o kondycji duchowej niż szklistość oka. Lekko drżący kącik ust, nieznacznie wygięta brew, zakleszczenie szczęk, dołek w kącie warg - to wszystko znacznie doskonalsze wyznaczniki wewnętrznych emocji niż beznamiętne patrzałki. Oczy ludzi płytkich i bezrefleksyjnych nie różnią się od oczu ludzi przepełnionych bólem istnienia, enigmatyczne milczenie i Twoja "Tajemnica!" najczęściej bywa brakiem czegokolwiek sensownego do powiedzenia. Tu przechodzimy do kolejnego punktu, bowiem wszystkie fizjologiczne odbicia umysłu blakną, gdy tylko rozlega się Słowo - Ty zaś stwierdzasz, że ze znajomymi już właściwie nie rozmawiasz, i że dawno żaden człowiek nie zaskoczył Cię tym, co mówi. Wprost ciśnie mi się na usta: osiemnastoletni gówniarzu! Jakiż to ogrom przeżyć, jakiż to niewyobrażalny ciężar doświadczeń, jakież to sztormy międzyludzkiego oceanu uprawniają Cię do takiego zblazowania?! Pragniesz niezwykłości? Ależ nie odnajdziesz jej w kompromisowym bytowaniu na płyciźnie codzienności - najpierw musisz wytrącić rzeczywistość z jej kolein. Podejdź do dowolnego żula i spytaj o ulubioną książkę, daj bukiecik kwiatków sprzedawczyni kupując cheeseburgera w McDonaldzie, złap za dłoń nauczycielkę niemieckiego - zrób cokolwiek, a napotkasz morze niezwykłości. Kłamco! Jesteś jak wszyscy usidlony w codzienności, większość interakcji z Tobą ma charakter najzupełniej trywialny, jak wszyscy angażujesz się w rozmowy o klasówce z matmy i ochoczo omawiasz plany na wypad na miasto w piątek. Obraz poszukującego ducha, jaki tutaj sobie stwarzasz, jest fałszywy, ty sam - niekonsekwentny, gdyż to nie przekłada się na chodzenia na osiemnastki, proszenie o papierosa czy wspólne picie piwa. Ty sam ową opiewaną niezwykłość i "Tajemnicę!" pokazujesz nader sporadycznie - skoro sam nie dość niezwykły jesteś, nie oczekuj, że wyzwolisz cudzą niezwykłość, albo że ona sama będzie Ci się chciała objawić.

Dalej, człowiek przez pryzmat poglądów - kolejna bzdura. Czego oczekujesz? Że w ogromie krążących idei każdy znajdzie dla siebie niezajętą jeszcze niszę? Ależ popełniasz błąd pryncypialny - bo "poglądy", "światopogląd" to rzecz wtórna wobec człowieka, rzecz przygodna, mało istotne jest czy ktoś wierzy Karlowi Marksie czy Johnowi Smithowi, Pascalowi czy Sartre'owi - to wszystko nie dotyka człowieka w jego żywiole, ponieważ "poglądy" są ponadczasowe, człowiek zaś tymczasowy i teraźniejszy w najboleśniejszym tego rozumieniu - stąd idee i filozofie swoje, a życie swoje, to dwie osobne płaszczyzny. Znacznie istotniejsze jest dotarcie do człowieka w nieuporządkowaniu jego momentalności - znacznie ważniejszy jest stan emocjonalny babci na targu po wczorajszej kłótni z wnuczką, niż to, że jest ona gorliwą dewotką. Człowiek to moment, byt w najwyższym stopniu tymczasowy - i dopiero w takim ujęciu człowieczeństwo nabiera pełni swojej otchłanności i różnorodności, nie zaś poprzez pryzmat "poglądów". Takie ujęcie nieodwołalnie wymknie się każdej Twojej próbie definicji i określenia - tylko człowiek ujęty płasko, jak Ty to uczyniłeś, może być postrzegany jako określony, i stąd jako smutny cel uzewnętrzniania. Błąd.

Ten szczyt, o którym piszesz na końcu - nie istnieje, obawiam się. To zresztą kolejny z dość u Ciebie powszechnych frazesów bez głębszego znaczenia.

Mikołaj Tajchman said...

Mm, Adama Smitha miałem oczywiście na myśli, nie Johna.

JSSN said...

Zgadzam się. Że żałosność, obleśność, frazes i słabość - i że lamentuję nad tym. Że to nieatrakcyjne i oklepane.

Co do oczu: za tą przywoływaną T a j e m n i c ą nie kryje się absolutnie nic. Gdy piszę o swoim wzroku dziwnym, wiem, że jest on pusty (sam wiem najlepiej) i że on nic sobą nie wyraża, może czasem co najwyżej samą c h ę ć dziwności i niezwykłości (co też jest żałosne - chęć a niemożność).

Mówisz o poglądach - doszedłem do tego już wcześniej samemu, dość lekce traktuję cudze poglądy, nie przywiązuję do nich bardzo dużej wagi, na pewno pogląd nie stanowi dla mnie głównej osi wokół której formułowałbym zdanie na temat człowieka.

Zastanawia mnie intensywność Twojej wypowiedzi - uderzyła mnie w pierwszej chwili, nawet bardzo, aż odskoczyłem od monitora i przez chwilę byłem przypłaszczony do ściany. Uderzyłeś we mnie z dość sporym impetem i po początkowym buncie, doszedłem do wniosku, iż zgadzam się z Tobą. Że owszem: ton - poniżający, egzaltacja - żałosna i generalnie wielkie dno (nisko, nisko).

Jednak, bogowie, na podstawie jakiejś notki, napisanej, ot tak sobie, wysnuwasz wnioski ciężkie, bardzo ciążące, jakbyś chciał mnie nimi do czegoś przywiązać, przypłaszczyć.

Jeszcze co do tej niezwykłości i jej chęci: Nie rozumiem Twojego ataku. Czy zabraniasz mi chęci do niezwykłości (bo sam za mało jej ukazuję)? Zarzucasz mi niekonsekwencję (ależ sam ją zauważam) i mówisz, że jestem trywialny, a to, że swą niezwykłość okazuję nader sporadycznie - brzmi niczym wyrzut. Ja się z tym wszystkim co napisałeś zgadzam, dziwi mnie jednak tylko intensywność Twojej reakcji. Czy nie jest możliwe, że w sposób n a t u r a l n y nie oczekuję tyle niezwykłości co Ty? Widzę to niekiedy, że Ty chcesz iść dalej, a mnie już wystarczy. Czy nie możesz uznać tego za moją naturalną cechę? (Czy Ty faktycznie chcesz więcej, czy też wymuszasz to na sobie - nie oceniam tego i nie wiem). Mnie się po prostu czasem nie chce więcej, leniwy jestem niekiedy.

Poza tym na dosyć niskim poziomie był z Twojej strony atak na 'chodzenie na osiemnastki, proszenie o papierosa, picie piwa' - trochę manipulujesz, bo nie masz pojęcia jaki jest mój stosunek do tych spraw, a kontekst w jakim ich użyłeś sugeruje jakbyś złapał mnie na gorącym uczynku i oto objawił jakiś fałsz.

Btw: im więcej otrzymuję ciosów, tym szybciej się z nich zbieram (zauważyłem ostatnio). Zastanawiam się, czy przerodzi się to w zobojętnienie, czy też w chwilową chęć mobilizacji.