Thursday, August 30, 2007

Czytam swojego bloga

Czytam swojego bloga i nie mogę oprzeć się wrażeniu kategoryczności i powagi, które to wrażenie niniejszym pragnę przełamać.

Panie, panowie. Coś wam powiem. Jeśli czytacie mnie z uwagą i powagą to daliście się nabrać, albo raczej ja was nabrałem. Jeśli ktoś dostrzega we mnie powagę to również pudło (tu cię mam, kogucie!). Otóż, powaga w przypadku tego bloga jest jedynie formą, manierą, która samoistnie wytworzyła się w trakcie pisania tych dwudziestu paru do tej pory notek. Ja sam natomiast traktuję sobie to dość lekce. Jedną notkę piszę od 20 do 40 minut. Raczej ich nie planuję z wyprzedzeniem. Tchnięty impulsem siadam i piszę. Tak więc myśli zawarte tutaj niekiedy są we mnie obecne jedynie przez chwilę.

Resztę dostępnego mi czasu wykorzystuję natomiast zupełnie inaczej. I widzę, że brakuje na tym blogu świadectw innych moich wcieleń.

Nie żebym przejmował się tym zafałszowaniem, albo żeby mi przeszkadzało. Ale rozśmieszyła mnie forma mego bloga, dychotomia pomiędzy moim wizerunkiem przez niego kreowanym, a mną w żywiole dnia.

No i chyba tylko o to mi chodziło: żeby zaakcentować istnienie różnicy i może zasugerować by nie brać mnie zbyt poważnie. No. Żadnej wielkiej myśli w tej notce nie chce mi się zawierać. Chciałem się tylko wytłumaczyć ze swojego śmiechu (choć nikt z was nie był jego świadkiem). W każdym razie powiem jeszcze, że dojrzewa we mnie kilka zabawnych prowokacji. Strzeżcie się mnie i ucałuj ode mnie burego, Malwinko!

Poza tym:

Chce ktoś kupić nokię e65? Nowiutka. Prosto z salonu Orange, nieużywana, dwuletnia gwarancja. Czerwona, bardzo gustowna!!!11oneone! Cena do negocjacji.

Mam jeszcze na sprzedaż: używaną gitarę elektryczną epiphone les paul studio (dwuletnia), piecyk vox’a, ukulele i ewentualnie kamerę cyfrową samsunga.

Przydałoby mi się trochę kasy. Tak z 7-8 tysięcy złotych. I się nie zgrywam!

O, właśnie. Albo może ma ktoś ochotę na seks? Warunki do negocjacji.

Mam bambosze-krówki.

Tej, Sav, a tę umowę to musimy koniecznie podpisać w piątek o 14:00? Nie dałoby się trochę później? Bo mi bardzo zależy żeby być jutro na obiedzie w domu (łosoś będzie!).

Gdzie można kupić tanie gwoździe?

Zjadłbym coś.

Zna ktoś może konkurs, na który można wysyłać dvd z zarejestrowanymi sztukami teatralnymi i wygrać trochę kasy?

Poszedłbym na koncert Gabrieli Kulki.

Zdrówko!

Panie Tajchman!

Świnia!
Dopiero zauważyłem, że usunął Pan u siebie linka do mojego bloga.
Co za perfidia!
A masz Pan za swoje! Ha, ha - trać czytelników!

Wednesday, August 29, 2007

Nocą (i o Jerzym Kosińskim)

Bardzo dziś przyjemna noc, aż mi się nie chce spać (może dlatego że wypiłem dwie godziny temu mrożoną kawę). Reaktywacja bloga to jednak przyjemna sprawa, czuję się jakbym spowrotem wychylał głowę ze swojej ciemni, w której ostatnio się zaszyłem i pomimo tego, iż nadal nie chce mi się wychodzić z domu, czuję, że przebywam teraz także i poza nim. I choć nigdzie nie wędruję (bo leżę w łóżku) to dokądś docieram (och, jakże to liryczne).

Słucham Port-Royal i polecam go wszystkim. Byłem zresztą z półtora tygodnia temu na ich koncercie: bomba. Trzech panów przy laptopach, dobre nagłośnienie, a w tle trzy ekrany, a na nich wizualizacje. Tak sobie potem pomyślałem, że cała poezja opiewająca piękno natury dopiero teraz ma prawdziwą szansę zaistnieć. Liryczne opisy otoczenia nie wywołują we mnie euforii. A filmy okraszone muzyką owszem. To dobry wiek dla poetów rozkochanych w pięknych pejzażach, tylko powinni się z kartek i ołówków przerzucić na instrumenty, laptopy i kamery.

A tak w ogóle to moje pisanie w tym momencie jest tylko pretekstem, by coś robić w trakcie słuchania muzyki. Muzyki świetnie się słucha, gorzej się o niej pisze i rozmawia. Przekonał mnie o tym pan Kosiński, poświęcając „Grę” muzyce. Zresztą, nie tylko tą książką mnie ostatnio rozczarował – „Pasja” to również żadna rewelacja.

Pan Jerzy start miał raczej dobry. Ponad rok temu przeczytałem jego „Malowanego Ptaka”, z rekomendacji profesora Ratajczaka i chyba mi się podobało, choć nie przywiązałem wielkiej wagi do tej książki. Potem z rozpędu przeczytałem jeszcze „Wystarczy być” i było łatwo i przyjemnie. A potem profesor Zborowski podrzucił mi „Stopnie” i to było już rewelacyjne, pan Kosiński urósł w moich oczach bardzo, a jego książka wydała mi się manifestem jego nieco zboczonej, ale jednak naturalnej i prawdziwej wyobraźni. To mu się bardzo chwaliło, bezkompromisowość tej książki i jej szczerość. Potem jeszcze przeczytałem zbiór jego esejów „Przechodząc obok” i było nieźle, kilka niezłych myśli, w tym moja ulubiona o tym, że dobra książka to taka, której nie można przełożyć na język filmu i odwrotnie – z dobrego filmu nie da się zrobić książki.

A ostatnio dwie jego książki – „Gra” i „Pasja” i spadł na łeb na szyję. Pierwsza to taki trochę sensacyjny kryminał rozgrywający się w rockowym półświatku, jakaś zagadkowa gwiazda, ktoś na jego tropie i tak dalej. Bohaterowie-muzycy, rozmawiają o muzyce, myślą o muzyce, tworzą muzykę. Zdarzają się opisy typu: kompozycyjna budowa utworu. To jest nie do czytania. O i ile muzyka potrafi idealnie wywoływać emocje, o tyle na papierze nie zostaje już z nich nic. Muzyka jest ważna dopóki trwa. Sens muzyki widzę tylko, gdy się jej słucha, pisanie o niej to nieporozumienie.

Druga książka z kolei („Pasja”) to tym razem wielki hołd dla polo i koni ogólnie. I główny bohater znów pochodzi w domyśle z Polski. I gra w polo. I kocha konie. Ja wiem, że pan Kosiński opisuje tylko to co zna. Ale staje się przewidywalny przez to. Po stu stronach nie mogłem już czytać o koniach i nie mogłem patrzeć na opisy ich mięśni i galopów. A bohater jest nudny, wszystko wie najlepiej (i jest trochę skostniały w swoich poglądach) i wszystko mu się udaje, generalnie telewizja ogłupia wszystkich dookoła i ma same negatywne skutki, a do tego znów: pewnie miło jest pograć sobie w polo i pojeździć konno – ale niekoniecznie czytelnik dowie się o tym z książki. Ja jestem po niej zniechęcony do jeździectwa. Zdecydowanie panu Kosińskiemu nie udaje się oddać poprzez literaturę wzniosłości uczuć, które towarzyszą mu podczas oddawania się swym hobby (czy to muzyce, czy polo).

I w ten sposób J.K. po dobrym starcie potknął się. Jeszcze chyba 4 jego książek nie czytałem. Tyle tylko, że obecnie jestem zniechęcony. A najświeższe wrażenie jest dla mnie zawsze najsilniejsze. Chciałbym zaakcentować to zdanie, wiec tu skończę tę notkę (zieeew).

Tuesday, August 28, 2007

Polskie kino offowe

Drodzy moi czytelnicy – Łódź!

Odwiedziłem w te wakacje to drugie co do wielkości miasto Polski, gdyż bardzo byłem ciekaw naszej fabryki filmowej, słynnej Hollyłodzi – i oto kilka spostrzeżeń.

Jakże-tam-jest-brzydko. Od tej ich głównej ulicy Piotrowskiej 15 minut piechotą można natknąć się na komin średnicy 40 metrów jak z jakiejś elektrowni atomowej z simcity. Paskudztwo.

Jak cicho. Idziemy w czwórkę, środek miasta, godzina 18-19, wakacje i - cisza, w tle słychać jak sowy sobie pohukują. (Drugie największe miasto tego kraju.)

Słynne łódzkie życie nocne to bujda, może jest tam największe w Polsce zagęszczenie ogródków piwnych, ale jeden niczym nie różni się od drugiego, a po drugiej w nocy na ulicy Piotrowskiej nie ma już n i k o g o, a wszystko jest pozamykane i na tej ich głównej ulicy (chyba pełni tam rolę starego rynku) Maurycy swobodnie robi kupę i nikt tego nie zauważa. No ja pierdolę.

Mnóstwo rozpoczętych remontów ale nikt nie pracuje, poza tym obok ładnych kamieniczek (raczej rzadki widok) jakieś ohydne poPRLowskie, kwadratowe bryły betonu.

Wszystkie ulice długie i skrzyżowane pod kątem prostym.

A teraz kilka słów na temat polskiego kina. Oczywiście, będzie to bardzo wybiórczy obraz, nie czuję się ekspertem, bo współczesne polskie filmy oglądam sporadycznie, a te offowe jeszcze rzadziej. No ale jakieś zdanie już sobie wyrobiłem.

Po pierwsze: chyba jeszcze nie trafiłem na film, który by mnie zadowolił (nic dziwnego, jeśli Łódź tak wygląda). Afirmacji, nie negacji życia chcę! Człowiek ważniejszy i mocniejszy dla mnie od jego otoczenia.

Dzisiaj prawie cały dzień oglądam TVP Kultura.

I właśnie obejrzałem paradokument jakiegoś Michała Bilińskiego z Zabrza o nazi-punkach. No i znowu – jejku! Jasne, film dokumentalny kieruje się swoimi prawami, tematyka społeczna, blablabla, ale mi właśnie o tę tematykę chodzi, o jej dobór, czemu właśnie taki a nie inny? Oddani społecznie młodzi filmowcy wyrastający z bloków i szarych miejscowości bez przyszłości, brak perspektyw i generalnie szaaaroo. I to się ogląda i neguje się, oczywiście, tę rzeczywistość. W jakim to my strasznym żyjemy miejscu, jak tu jest ciężko i trudno.

Ja wiem, ja miałem bardzo dobre warunki, żyję sobie pod kloszem i łatwo mi bardzo. No i co z tego? Panowie, powtarzacie się wszyscy, wciąż pokazując polskie blokowiska i ławki, wciąż dokumentując blokersów i alkoholików i ludzi zniszczonych przez życie. Ja wiem, że to prawdziwe i nie neguję walorów dokumentalnych waszych filmów. Ja tylko chcę powiedzieć, że one są niestrawne. Nieprzyjemne. Niefajne.

Brakuje mi w waszych filmach indywidualności. Ja nie chcę artystów w służbie idei zbiorowej, oddanych grupie społecznej, gdyż dla mnie artyście zniewoleni, artyści wykorzystani, to już nie artyści, lecz rzemieślnicy. Ja chcę was ujrzeć, ale każdego z osobna, nie z problemami grupy. Tematyka społeczna i polityczna dezaktualizuje się i jest bezosobowa, w TVP Kulturze dzisiaj leciał też jakiś dokumencik o fotografie Martina Lutera Kinga i ogólnie walk o równouprawnienie murzynów. Dla mnie to już raczej tylko ciekawostka historyczna, inspiracyjnie bezpłodna, a nie bodziec do działania, kij wetknięty w mrowisko, jego zdjęcia o mnie nie zahaczają. Można z nich odtworzyć minioną i cudzą perspektywę (o tyle można się wzbogacić), jednak to mnie nie dotknie, nie wypali śladu we mnie, to było ważne wtedy, teraz mamy inne problemy.

A ja bym chciał filmu, który mi perspektywę otworzy, nie mówię o „ku pokrzepieniu serc”, lecz o dowodzie, że człowiek potrafi być wbrew miejscu, w którym żyje. Panowie filmowcy, odtwarzając cudzą agresję, wskazując, że problem istnieje, oczywiście, pełnicie rodzaj służby społecznej, sygnalizujecie i uświadamiacie, może to coś pomoże. Ale jednocześnie ukazujecie swoją bezradność jako jednostek. Jedyne na co was stać, to powiedzieć: „Widzę ten problem, to jest złe, wcale nie jest tu fajnie”. A ja z tego wyczytuję: „Widzę, ale: nie wiem co z tym zrobić, nie radzę sobie z tym”. Nie winię was za to, może faktycznie to was przerasta. Ale kurwa. Panowie Polacy, znowu bawimy się w kozła ofiarnego i będziemy delektować się własnym nieszczęściem?

Żeby to był bodziec do działania, to jeszcze rozumiem, dosięgnąć nieszczęścia, aby potem się odbić. No ale nie że to jest cel i koniec drogi. No ok, jest źle, widzicie to – no i co? Dalej nie ma co robić, trzeba tylko czekać a w międzyczasie iść po pół litra? Fajny pretekst; dla mnie to trochę nudne, mało kreatywne i nieatrakcyjne, może by tak przestać się użalać i wyjść raz na jakiś czas na powietrze, no ok, że jest źle, ale proponuje postawić się ponad tym, powiedzieć sobie, że co z tego, powiedzieć, że ja jestem ważniejszy i nie dam sytuacji nad sobą panować. Sami byście pokształtowali czasami sytuację albo swój stosunek do niej, a nie tylko się lenicie. No ale co kto lubi. Ja siebie bardzo lubię. A was nie lubię.

Wakacje 2007

No to wakacji prawie koniec. Przez ostatnie tygodnie lenię się wręcz obrzydliwie. Długo śpię. Mało co robię. Nie ćwiczę, czasem coś przeczytam, ale generalnie odpoczywam także od myślenia. Czekam aż zgłodnieję.

I powoli zaczynam być już głodny, widać to chyba po tym, że nagle zachciało mi się coś napisać na tym blogu tutaj. Nie jest to może notka wybitna, ale mam nadzieję że jeszcze się z czasem rozpiszę.

Mała wyliczanka:

Napisałem dwa teksty przez te wakacje (razem prawie 10 tysięcy słów).

Nakręciłem jakieś 50% mojego filmu (a części które zmontowałem mnie zadowalają). Od połowy września wracam do pracy, tj. zdjęć (bo montuję cały czas).

Założyłem specjalny zeszyt, w którym zapisuję pomysły do nowego filmu, który chcę zrealizować w następne wakacje.

Zapisałem kilka kartek tego zeszytu.

Wpadłem na pomysł nowego filmu.

Wystąpiłem w bardzo udanej sztuce Quiego (o! pierwszy raz pojawia się on na moim blogu!) na Konwencie w Byczynie.

Zmontowałem tę sztukę.

Wpadłem na pomysł humorystycznego projektu w porozumieniu z Quim (i drugi raz!).

Zaplanowałem sobie studia i późniejszą karierę (a także ułożyłem plan na najbliższy rok, który pozwoli mi to osiągnąć).

Cały czas mam nadzieję, że skończę jeszcze budowę blueboxa (kupiłem już materiał).

To mniej więcej by było na tyle, jeśli chodzi o sprawy twórczo-artystyczne. Poza tym żyłem jeszcze na innych płaszczyznach, w tym pracowałem i się opierdalałem, a czas generalnie mijał.

Mam nowe okulary.

Dużo muzyki słuchałem.