Tuesday, August 28, 2007

Polskie kino offowe

Drodzy moi czytelnicy – Łódź!

Odwiedziłem w te wakacje to drugie co do wielkości miasto Polski, gdyż bardzo byłem ciekaw naszej fabryki filmowej, słynnej Hollyłodzi – i oto kilka spostrzeżeń.

Jakże-tam-jest-brzydko. Od tej ich głównej ulicy Piotrowskiej 15 minut piechotą można natknąć się na komin średnicy 40 metrów jak z jakiejś elektrowni atomowej z simcity. Paskudztwo.

Jak cicho. Idziemy w czwórkę, środek miasta, godzina 18-19, wakacje i - cisza, w tle słychać jak sowy sobie pohukują. (Drugie największe miasto tego kraju.)

Słynne łódzkie życie nocne to bujda, może jest tam największe w Polsce zagęszczenie ogródków piwnych, ale jeden niczym nie różni się od drugiego, a po drugiej w nocy na ulicy Piotrowskiej nie ma już n i k o g o, a wszystko jest pozamykane i na tej ich głównej ulicy (chyba pełni tam rolę starego rynku) Maurycy swobodnie robi kupę i nikt tego nie zauważa. No ja pierdolę.

Mnóstwo rozpoczętych remontów ale nikt nie pracuje, poza tym obok ładnych kamieniczek (raczej rzadki widok) jakieś ohydne poPRLowskie, kwadratowe bryły betonu.

Wszystkie ulice długie i skrzyżowane pod kątem prostym.

A teraz kilka słów na temat polskiego kina. Oczywiście, będzie to bardzo wybiórczy obraz, nie czuję się ekspertem, bo współczesne polskie filmy oglądam sporadycznie, a te offowe jeszcze rzadziej. No ale jakieś zdanie już sobie wyrobiłem.

Po pierwsze: chyba jeszcze nie trafiłem na film, który by mnie zadowolił (nic dziwnego, jeśli Łódź tak wygląda). Afirmacji, nie negacji życia chcę! Człowiek ważniejszy i mocniejszy dla mnie od jego otoczenia.

Dzisiaj prawie cały dzień oglądam TVP Kultura.

I właśnie obejrzałem paradokument jakiegoś Michała Bilińskiego z Zabrza o nazi-punkach. No i znowu – jejku! Jasne, film dokumentalny kieruje się swoimi prawami, tematyka społeczna, blablabla, ale mi właśnie o tę tematykę chodzi, o jej dobór, czemu właśnie taki a nie inny? Oddani społecznie młodzi filmowcy wyrastający z bloków i szarych miejscowości bez przyszłości, brak perspektyw i generalnie szaaaroo. I to się ogląda i neguje się, oczywiście, tę rzeczywistość. W jakim to my strasznym żyjemy miejscu, jak tu jest ciężko i trudno.

Ja wiem, ja miałem bardzo dobre warunki, żyję sobie pod kloszem i łatwo mi bardzo. No i co z tego? Panowie, powtarzacie się wszyscy, wciąż pokazując polskie blokowiska i ławki, wciąż dokumentując blokersów i alkoholików i ludzi zniszczonych przez życie. Ja wiem, że to prawdziwe i nie neguję walorów dokumentalnych waszych filmów. Ja tylko chcę powiedzieć, że one są niestrawne. Nieprzyjemne. Niefajne.

Brakuje mi w waszych filmach indywidualności. Ja nie chcę artystów w służbie idei zbiorowej, oddanych grupie społecznej, gdyż dla mnie artyście zniewoleni, artyści wykorzystani, to już nie artyści, lecz rzemieślnicy. Ja chcę was ujrzeć, ale każdego z osobna, nie z problemami grupy. Tematyka społeczna i polityczna dezaktualizuje się i jest bezosobowa, w TVP Kulturze dzisiaj leciał też jakiś dokumencik o fotografie Martina Lutera Kinga i ogólnie walk o równouprawnienie murzynów. Dla mnie to już raczej tylko ciekawostka historyczna, inspiracyjnie bezpłodna, a nie bodziec do działania, kij wetknięty w mrowisko, jego zdjęcia o mnie nie zahaczają. Można z nich odtworzyć minioną i cudzą perspektywę (o tyle można się wzbogacić), jednak to mnie nie dotknie, nie wypali śladu we mnie, to było ważne wtedy, teraz mamy inne problemy.

A ja bym chciał filmu, który mi perspektywę otworzy, nie mówię o „ku pokrzepieniu serc”, lecz o dowodzie, że człowiek potrafi być wbrew miejscu, w którym żyje. Panowie filmowcy, odtwarzając cudzą agresję, wskazując, że problem istnieje, oczywiście, pełnicie rodzaj służby społecznej, sygnalizujecie i uświadamiacie, może to coś pomoże. Ale jednocześnie ukazujecie swoją bezradność jako jednostek. Jedyne na co was stać, to powiedzieć: „Widzę ten problem, to jest złe, wcale nie jest tu fajnie”. A ja z tego wyczytuję: „Widzę, ale: nie wiem co z tym zrobić, nie radzę sobie z tym”. Nie winię was za to, może faktycznie to was przerasta. Ale kurwa. Panowie Polacy, znowu bawimy się w kozła ofiarnego i będziemy delektować się własnym nieszczęściem?

Żeby to był bodziec do działania, to jeszcze rozumiem, dosięgnąć nieszczęścia, aby potem się odbić. No ale nie że to jest cel i koniec drogi. No ok, jest źle, widzicie to – no i co? Dalej nie ma co robić, trzeba tylko czekać a w międzyczasie iść po pół litra? Fajny pretekst; dla mnie to trochę nudne, mało kreatywne i nieatrakcyjne, może by tak przestać się użalać i wyjść raz na jakiś czas na powietrze, no ok, że jest źle, ale proponuje postawić się ponad tym, powiedzieć sobie, że co z tego, powiedzieć, że ja jestem ważniejszy i nie dam sytuacji nad sobą panować. Sami byście pokształtowali czasami sytuację albo swój stosunek do niej, a nie tylko się lenicie. No ale co kto lubi. Ja siebie bardzo lubię. A was nie lubię.

3 comments:

Anonymous said...

'no ale kurwa. panowie, polacy...' hahaha ;D myślę, że niewielu filmowców będzie miało okazję przeczytać ten.. apel, ale myślę, że jeśli trafiłoby to do odpowiedniego człowieka, to i może by coś zdziałało, albo może lepiej nikomu nie zdradzać swojego sekretu, tylko zrobić to samemu.. :>

mademoiselle R. said...

No bo ja tak właściwie piszę, żeby tylko napisac, że czytam, a mam wrażenie, że czytam ostatnio non-stop, więc Twoje też czytam, inna sprawa, że pisałam kiedyś, że lubię czytac Twoje, tak mi się wydaje.
Uwagi o polskim kinie-słuszne, tak słuszne, że aż przykro, chociaż ja tam na kinie się nie znam, ale mam wrażenie, że jest do dupy, i to bardzo. Widocznie taki już los, nas Polek i Polaków, że ciągle musimy stosowac tę martyrologię pieprzoną i męczeństwo permanentne, czy pernamentne, nigdy nie wiem jak to się pisze, żeby udowadniac swoją egzystencję, no w końcu tak trzeba dla zdrowia psychicznego, a kino to przecież odbiorcy, masa, powódź ciał ludzkich, stosy gałek ocznych wpatrzonych, jak w święty obraz, bo przecież co na ekranie, to z nieba wzięte prosto, ku chwale głównie ojczyzny, chociaż synczyzna byłby pewnie lepsza, bo by może odbiór pełniejszym stałby się w tym momencie. Ale jak już wspomniałam, ja się na kinie nie znam, bo kimże ja do jasnej prostytutki nędzy jestem, żeby znac się bardziej niż inni.
W każdym razie, cele piękne i szczytne. Z tym lenistwem nie jest tak najgorzej u Ciebie, się nie martw. Ja ostatnio boję się zasnąc. Ale o tym może innym razem. Miło poczytac Twoje znowu.

JSSN said...

A.:
Nie muszą czytać, mi wystarcza, że czuję się ponad nimi :)

M.:
hahahha, bardzo zabawnie, bo ja właśnie miałem nawet do Ciebie pisać dzisiaj jak sobie radzisz z życiem. I nawet sprawdziłem, że nie aktualizujesz swojego bloga.

Polskie kino jest do dupy raczej, dzisiaj znów w TVP Kultura film debiutanta o kolesiu z bloków, taka moda chyba się ostatnio u nas zrobiła, że nie wypada zaczynać innym tematem. Chyba to wyśmieję w moim nowym projekcie :). A potem spieprzam stąd o ile tylko mi się uda :).

Zdrówko wszystkim :)