Wednesday, August 29, 2007

Nocą (i o Jerzym Kosińskim)

Bardzo dziś przyjemna noc, aż mi się nie chce spać (może dlatego że wypiłem dwie godziny temu mrożoną kawę). Reaktywacja bloga to jednak przyjemna sprawa, czuję się jakbym spowrotem wychylał głowę ze swojej ciemni, w której ostatnio się zaszyłem i pomimo tego, iż nadal nie chce mi się wychodzić z domu, czuję, że przebywam teraz także i poza nim. I choć nigdzie nie wędruję (bo leżę w łóżku) to dokądś docieram (och, jakże to liryczne).

Słucham Port-Royal i polecam go wszystkim. Byłem zresztą z półtora tygodnia temu na ich koncercie: bomba. Trzech panów przy laptopach, dobre nagłośnienie, a w tle trzy ekrany, a na nich wizualizacje. Tak sobie potem pomyślałem, że cała poezja opiewająca piękno natury dopiero teraz ma prawdziwą szansę zaistnieć. Liryczne opisy otoczenia nie wywołują we mnie euforii. A filmy okraszone muzyką owszem. To dobry wiek dla poetów rozkochanych w pięknych pejzażach, tylko powinni się z kartek i ołówków przerzucić na instrumenty, laptopy i kamery.

A tak w ogóle to moje pisanie w tym momencie jest tylko pretekstem, by coś robić w trakcie słuchania muzyki. Muzyki świetnie się słucha, gorzej się o niej pisze i rozmawia. Przekonał mnie o tym pan Kosiński, poświęcając „Grę” muzyce. Zresztą, nie tylko tą książką mnie ostatnio rozczarował – „Pasja” to również żadna rewelacja.

Pan Jerzy start miał raczej dobry. Ponad rok temu przeczytałem jego „Malowanego Ptaka”, z rekomendacji profesora Ratajczaka i chyba mi się podobało, choć nie przywiązałem wielkiej wagi do tej książki. Potem z rozpędu przeczytałem jeszcze „Wystarczy być” i było łatwo i przyjemnie. A potem profesor Zborowski podrzucił mi „Stopnie” i to było już rewelacyjne, pan Kosiński urósł w moich oczach bardzo, a jego książka wydała mi się manifestem jego nieco zboczonej, ale jednak naturalnej i prawdziwej wyobraźni. To mu się bardzo chwaliło, bezkompromisowość tej książki i jej szczerość. Potem jeszcze przeczytałem zbiór jego esejów „Przechodząc obok” i było nieźle, kilka niezłych myśli, w tym moja ulubiona o tym, że dobra książka to taka, której nie można przełożyć na język filmu i odwrotnie – z dobrego filmu nie da się zrobić książki.

A ostatnio dwie jego książki – „Gra” i „Pasja” i spadł na łeb na szyję. Pierwsza to taki trochę sensacyjny kryminał rozgrywający się w rockowym półświatku, jakaś zagadkowa gwiazda, ktoś na jego tropie i tak dalej. Bohaterowie-muzycy, rozmawiają o muzyce, myślą o muzyce, tworzą muzykę. Zdarzają się opisy typu: kompozycyjna budowa utworu. To jest nie do czytania. O i ile muzyka potrafi idealnie wywoływać emocje, o tyle na papierze nie zostaje już z nich nic. Muzyka jest ważna dopóki trwa. Sens muzyki widzę tylko, gdy się jej słucha, pisanie o niej to nieporozumienie.

Druga książka z kolei („Pasja”) to tym razem wielki hołd dla polo i koni ogólnie. I główny bohater znów pochodzi w domyśle z Polski. I gra w polo. I kocha konie. Ja wiem, że pan Kosiński opisuje tylko to co zna. Ale staje się przewidywalny przez to. Po stu stronach nie mogłem już czytać o koniach i nie mogłem patrzeć na opisy ich mięśni i galopów. A bohater jest nudny, wszystko wie najlepiej (i jest trochę skostniały w swoich poglądach) i wszystko mu się udaje, generalnie telewizja ogłupia wszystkich dookoła i ma same negatywne skutki, a do tego znów: pewnie miło jest pograć sobie w polo i pojeździć konno – ale niekoniecznie czytelnik dowie się o tym z książki. Ja jestem po niej zniechęcony do jeździectwa. Zdecydowanie panu Kosińskiemu nie udaje się oddać poprzez literaturę wzniosłości uczuć, które towarzyszą mu podczas oddawania się swym hobby (czy to muzyce, czy polo).

I w ten sposób J.K. po dobrym starcie potknął się. Jeszcze chyba 4 jego książek nie czytałem. Tyle tylko, że obecnie jestem zniechęcony. A najświeższe wrażenie jest dla mnie zawsze najsilniejsze. Chciałbym zaakcentować to zdanie, wiec tu skończę tę notkę (zieeew).

4 comments:

Anonymous said...

pana kosińskiego żadnych książek nie czytałem, ale zagłębiając się w twoją notkę (oh, jak to trywialnie brzmi) wyobraziłam sobie książkę dla elity, taką z samych nut. Jestem ciekawa, czy to możliwe. Tyle, że byłyby poczytne tylko dla Mozartów, Chopinów i innym tego typu ludziom. :) Kupujesz taką książkę, stawiasz na pulpicie, i grasz opowieść.
Hm. :)

JSSN said...

Niekoniecznie. Książka jest właśnie wbrew pozorom raczej prosta (to jej wada). Ale znajdują się jakieś specjalistyczne, muzyczne fragmenty, których w ogóle nie rozumiem, a które - moim zdaniem - niczego nie wnoszą.

O ile przedtem czytanie Kosińskiego czegoś ode mnie wymagało, o tyle przy tych dwóch książkach prześlizgnąłem się po tekście jak po Harrym Potterze. Z tym tylko, że panią J.K.R. czyta się przyjemniej od pana J.K.

mademoiselle R. said...

W pierwszej klasie też czytałam "Malowanego ptaka", z dokładnie tego samego powodu i szczerze mówiąc po prawie dwóch latach nie pamietam z tej książki absolutnie nic, oprócz jednej sceny. Tej z butelką. Mam nadzieję, że wiadomo, o który moment chodzi. W każdym razie wrażenie pozostało i to bardzo mocne. Mam wrażenie, że to jedyna tak naprawdę dobra scena w tej powieści, spełniła chyba swoje zadanie. Co do reszty terści-kompletna pustka. Aż wstyd.
W tym momencie chciałam dać upust mojej zazdrości z powodu koncertu Port-Royal. Nie byłam, oczywiście, bo oczywiście co z tego, że nawijałam o tym koncercie już z dwa tygodnie przed, kiedy nagle wszyscy wpadają w zdziwienie niepomierne, że ja gdzieś tam chcę iść, bo przecież my myśleliśmy, że nigdzie, a w szczególności tam, się nie wybierasz. Nie żeby w twórczości tegoż zespołu było coś złego, nie, chodzi o sam fakt. Smutno mi było, ale cóż ja mogę na to. Nic, oczywiście.
Rzeczywiście, dawno nie pisałam na moim blogu. To z powodu poczucia bezsensu tego działania, ale może niedługo. Mam już nawet ładny tytuł dla notki: Tatuaż oraz wish you were (not) here. Hehe.
Ach, zapomniałabym Harry Potter, tom 7. Jak mnie to wszystko wnerwia!!! Trzeba było nie czytać, nawet tych 230 str. Masakra. Tzn., nie żeby treść, ale widmo zakończenia jakiego nigdy bym dla tej książki nie chciała. Pity.
PS Teksty dwa przeczytałam, ale nie jestem pewna, czy powinnam pisać tu o moich wrażeniach. Z resztą, jeszcze nie do końca się wykrystalizowały.

Anonymous said...

nauczylem sie bardzo wiele