Thursday, May 22, 2008

FAJERWERKI

Materiał ze stycznia. Z dużym dystansem, oczywiście, do oglądania. Ale to aż nadto jasne. Ale jestem dzisiaj cały z papier-mache. Co by tu więcej chyba nic.

Sunday, May 4, 2008

Wielka Notka Przedmaturalna (III)

XX lecie międzywojenne, to z kolei nagle odzyskana niepodległość, czyli za Słonimskim powtarzając ”Zrzucam z ramion płaszcz Kordiana” i już nie trzeba się troszczyć o odzyskanie niepodległości, bo tę już mamy, za to warto poszukać sobie jakiś nowych tematów, o których by można pisać. Na przykład katastrofizm. Taki koniec kultury, który się zbliża i że generalnie będzie wielki gnój na świecie (Witkacy). Poza tym mamy bardzo duży rozwój technologiczny, więc niektórym się to podoba i tacy futuryści mówią „Miasto, masa, maszyna” i uwielbiają tramwaje i ogólnie elektryczność, więc piszą o tym wiersze (Skamandryci też). W prozie mamy na przykład literaturę straconych złudzeń, jak Przedwiośnie Żeromskiego. Albo eksperymenty językowe typu Schulz i Gombrowicz. I ogólnie rozwój prozy powieściowej jak Granica Nałkowskiej, albo Cudzoziemka Kuncewiczowej (powieści takie dosyć psychologiczne). Różne są grupy poetyckie jak Skamandryci, którzy nie działali wedle żadnego programu, tylko po prostu odeszli od tematyki narodowej i postulowali taki witalizm, pochwałę fizyczności człowieka, taki Tuwim pisał, np. „naróbcie Polsce bachorów” albo „baby latem biodrzeją, soki w babach się grzeją”. Albo Awangarda Krakowska, która była bardzo zmetaforyzowana i przeciwna ekshibicjonizmowi uczuciowemu vide Skamander, bo uważali go za niedojrzały i tacy twórcy to na przykład pisali takie wiersze, że całe były metaforami (Przyboś). Żagary to na przykład katastrofizm (Miłosz).

No to Nałkowska. Napisała Granicę. Książka jest o schematach i konwenansach ludzkich. Główny Bohater Zenon jest bardzo konformistyczny. Społeczeństwo go kształtuje. Widzi siebie takim, jakim widzi go społeczeństwo. Kończy marnie, czyli jednak indywidualizm jest propagowany. A taki Schulz napisał Sklepy Cynamonowe, w których przedstawia miasto swojego dzieciństwa. Schulz ma bardzo kwiecisty język. I bardzo jest oniryczny, perspektywa jaką przybiera to perspektywa dziecka, co może trochę naiwnie patrzy na świat dorosłych, nie wartościowuje go w żaden sposób, brak gradacji zdarzeń, po prostu wszystko rejestruje z jednaką uwagą. Ogólnie uważał, że w dzieciństwie tkwią archetypy (pojęcie z filozofii Junga). Mityzował rzeczywistość, czyli uważał, że czas przeszły jest przepuszczony przez taką soczewkę dorosłej wyobraźni, która go zmienia. Książka jest też trochę alegorią rodzącego się faszyzmu, który mechanizuje społeczeństwo (robi z ludzi manekiny). Schulz był masochistą. Lubił płaszczyć się u stóp kobiet i patrzeć na nie z dołu. W każdej kobiecie był pierwiastek matki, dlatego kobieta była dla niego czymś wielkim, czymś ponad mężczyzną. Z kolei tak Kuncewiczowa i Cudzoziemka to powieść psychologiczna. Główna bohaterka to niespełniona artystka Róża Żabczyńska. Niespełniona artystycznie i w miłości. Jest stara i zgorzkniała, ale dlatego, bo nie robi tego co powinna (czyli muzyka i miłość). Jest niezależną kobietą, ale bardzo nieszczęśliwą. Umiera i przypomina sobie całe swoje życie (retrospekcja). Witkacy był fajny. Szewcy. Naśmiewał się z polskiej kultury. Dużo ćpał. Uważał, że nadchodzi koniec kultury, że ludzie są nieczuli na doznania metafizyczne, że poezja już ich nie wzrusza. I że to wszystko przez naukę. W Szewcach przedstawił trzy różne systemy polityczne. I akt to upadający kapitalizm. II akt to faszyzm. III akt to komunizm. Wszystko jest złe. Szewcy w pierwszym akcie są uciskani, a w ostatnim sami przybierają rolę oprawców. Czyli rewolucja zawsze deprawuje rewolucjonistów. Poza tym teoria Czystej Formy. Czyli surrealizm i oderwanie od rzeczywistości sztuki. Sztuka nie musi naśladować rzeczywistości. Wręcz przeciwnie. Powinna być autonomiczna i egzystować poza ramami normalnego świata. Kajetan Tempe to taki pastisz wieszcza narodowego. Dużo mówi, ale to nic nie daje i w sumie nikt go nie rozumie. Prokurator Scurvy to taki przypadkowy człowiek na wysokim stanowisku. Jak traci stanowisko, to się okazuje jak był bezwartościowy (staje się psem). Szewcy to tacy młodzi i ładni chłopcy którzy chcą coś zmienić, ale są niedoświadczeni. Księżna to taka demoniczna kobieta-modliszka, która zdobywa mężczyzn i kolekcjonuje trofea. Gnębon Puczymorda to dowódca faszystowskich bojówek Dziarskich Chłopców, który tylko patrzy skąd wieje wiatr i służy zwycięzcom. Towarzysz X i Abramowski to technokraci, tacy przyszli przywódcy, wiadomo nieco nauka, nieco komunizm i generalnie brak doznań metafizycznych, automatyzacja społeczeństwa. Hiper-robociarz to taki skondensowany tłum, który ma siłę i który jest głównym paliwem rewolucji. Mamy w Polsce Leśmiana, który też stworzył własny świat. Leśmian był zmysłowy i filozoficzny. Pisał mądre wiersze, o Bogu, o miłości, o śmierci. Wymyślał sobie nowe słowa, tak jak kreował własny świat. Był całkiem poza dyskusją. Wszyscy wokół jakieś eksperymenty językowe, jakaś programowa tematyka, a Leśmian w ogóle się to nie mieszał, pisał jakimś dziwnie archaicznym językiem, stosował stare formy i kreował własny świat. I jeszcze bajdełej Gombrowicz. Gombrowicz czyli Ferdydurke. Odpowiedź na to jak krytyka zjechała debiut Gombrowicza. Ogólnie groteska i parodia Polski w trzech odsłonach. Raz. Szkoła i dogmatyzacja nauki (Słowacki wielkim poetą był). Dwa nowoczesne społeczeństwo w pigułce (rodzina Młodziaków) i kult młodości. Trzy. Polska wieś, polski dworek, polska szlachta, czyli kulisy umowy społecznej między panami a chłopami. Ogólnie o konwenansach, czyli Formie, czy Gębie, czyli o tym, że społeczeństwo człowieka kształtuje. Tak bardzo w skrócie. Na świecie byli Kafka i Bułhakov. Bułhakov objechał w Mistrzu i Małgorzacie system totalitarny-komunistyczny, który okazał się gorszy od samego Wolanda (szatana). Taka ironia trochę. Kafka to z kolei Proces, gdzie opisał jak biurokratyzacja i totalitaryzm zabija człowieka. Poza tym dehumanizacja ludzka. O tym, jak człowiek przestaje mieć prawa. Jak system góruje nad jednostką. Opowieść parabola. Poza tym o psychice ludzkiej. Bardzo dobra książka. Ją lepiej powtórzyć sobie samemu.

A literatura współczesna to na początku oczywiście II Wojna Światowa. Jak stwierdziła Maria Janion w okresie wojen następuje powrót paradygmatu romantycznego, czyli jak nas atakują to poezja tyrtejska jest w modzie i martyrologiczna. Czyli na przykład mamy Baczyńskiego. Umieranie za Ojczyznę. Idealizację śmierci, która jest chwalebna. I tak dalej. Wojna. Jak się wojna skończyła to trzeba było sobie poradzić z tymi przeżyciami. Dlatego literatura powojenna. Na przykład Różewicz, przedstawiciel pokolenia Kolumbów, w wierszu Ocalony daje wyraz zagubieniu człowieka po wojnie. Upadku wartości. Upadku autorytetów. Kultury zachodniej. Szuka nauczyciela i mistrza, ale nikogo nie znajduje. Jest gnój i zagubienie, trochę też wypalenie, bezsens i wydrążenie. O przeżyciach w obozach koncentracyjnych opowiadają Borowski i Herling-Grudziński. Borowski był w niemieckim obozie, Grudziński w sowieckim. Ten pierwszy napisał Pożegnanie z Marią, zbiór opowiadań bardzo zobiektywizowany, bez ingerencji i komentarza narratora, po prostu rejestrował wydarzenia. Grudziński był nieco bardziej moralistą, jego Inny świat (tytuł z Dostojewskiego) to eseizowana powieść biograficzna. Poza tym Borowski nie widzi szans na powrót do rzeczywistości po wojnie (i też sam autor po paru latach popełnił samobójstwo), natomiast Grudziński pozostawia nadzieję, że proces dehumanizacji można zatrzymać albo odwrócić i że człowiek jeszcze będzie potrafił żyć po obozie. Ogólnie w obozach było źle. Świat obozowy to świat, który rządzi się zupełnie innymi zasadami, nie można oceniać go w normalnych kategoriach etycznych. Kolejnym utworem, który ukazuje jak wojna zmiażdżyła kręgosłup moralny społeczeństwa (do spółki z socjalizmem) jest Kartoteka Różewicza. Bohater to everyman. Nie znamy jego wyglądu ani prawdziwego imienia. Bohater pokolenia (Kolumbów?). Nie chce mu się wychodzić z łóżka, które tkwi w jego mieszkaniu. Ale to mieszkanie to nie jest topos domu jako miejsca świętego i bezpiecznego. Jego dom jest wciąż nawiedzany i inwigilowany. Nie ma miejsca na prywatność (realia socjalizmu). Odwiedzają go różne osoby. Poza tym utwór jest o pamięci ludzkiej. O tym, że jest przypadkowa. Że nie zapamiętujemy życia wedle jakiejś zasady, ale całkiem z przypadku. I zamiast istotnych wydarzeń często zapamiętujemy szczegół albo pierdołę. Utwór jest trochę stylizowany na teatr antyczny (chór starców) ale teatr w złym guście, w którym nic się nie dzieje. To diagnoza współczesności. Braku wyrazu, charakterystyczności. O pustym człowieku, któremu wojna odebrała chęć życia. Ale nie żeby zabić się chciał. Nic mu się nie chce. Tak w skrócie. Czesław Miłosz na początku był katastrofistą w grupie Żagary. Po wojnie nabrał perspektywy historiozoficznej, poeta-nauczyciel narodu historii, filozofii, kultury albo eksplorator tajemnic bytu. Ogólnie zintelektualizowana liryka, taka trochę naukowo-humanistyczna, o Wielkich Przeżyciach i Wielkich Sprawach. Herbert też był intelektualny, poza tym klasycyzujący, nawiązywał dużo do antyku (ad fontes) ponieważ tam dostrzegał ponadczasowe wartości. Bo wartości takie współczesne się rozsypały po wojnie, dlatego trzeba było szukać jakiegoś ładu wiecznego, antycznego (bo z Bogiem też niepewna sprawa). Więc poszukiwania humanistyczne wartości. Dlatego antyk. Przesłaniem Pana Cogito (bądź wierny idź) odcisnął spore piętno na poetach Nowej Fali, czyli na przykład Barańczak. Barańczak miał różne etapy, ewoluowała jego perspektywa. Od takiej ataku na socrealizm i bełkot przemówień, obłudę i pustosłowie (polityczna perspektywa) poprzez bunt przeciw bierności ludzkiej wobec systemu (humanistyczna) aż po problemy egzystencji, nieprzystawalność człowieka do świata, obcość człowieka w świecie, pytania o Boga (egzystencjalna). Taki połączony kunszt słowa z przemyśleniami. Bardzo natomiast kunsztowny jeśli chodzi o język był Białoszewski, czyli poezja lingwistyczna. Dużo pisał o języku, nie ufał mu, bo deformował rzeczywistość. Poza tym mieszkał w mrówkowcu i dużo pisał o codzienności, której nadawał miano sacrum. Codzienne czynności domowe to był rytuał, to był obrzęd, sacrum, jakiś odwieczny topos domowego życia, w tym się realizował i podnosił rzeczy zwyczajne do miana artefaktów religijnych w swym świeckim obrządku. Poza tym napisał Pamiętnik z Powstania Warszawskiego, gdzie zdemitologizował powstanie, wprowadził język potoczny i w ogóle ponoć nagrywał na dyktafon ten utwór i później przepisywał, dlatego brzmi jak mowa mówiona. Korzysta z wielu onomatopei, neologizmów. Inny utwór o Powstaniu to Zdążyć przed Panem Bogiem Hanny Krall, powstały z wywiadu z Markiem Edelmanem, ostatnim żyjącym przywódcą powstania żydów w getcie. Też demitologizacja i deheroizacja czasów powstania. A styl reportażowany, narrator i autor w cieniu, istotny jest jedynie Edelman i to co opowiada. W getcie walka z czasem o każdą chwilę, oddech, miłość, etc. I życie dla każdego stanowi 100%. Przy okazji tworzyła też Wisława Szymborska, która jest niby prosta, ale trudna. Dużo ironii stosowała. To jest specyficzna poezja. Często osobista, refleksyjna, intelektualna. O przemijaniu, czasie. O człowieku a kosmosie. Różna. A był jeszcze Mrożek i jego Tango. Tango to utwór o tym co robić, jak już buntownicze pokolenie przezwycięży wszystkie konwenanse i przeszkody i nastąpi wolność całkowita. O starych hipisach w rozmemłanych koszulach, o niespełnionych artystach, o komplikacji rzeczywistości w jakiś już chory sposób. Artur chce się zbuntować ani nie ma przeciw czemu, więc buntuje się przeciw wolności i chce ograniczeń. Absurd i trochę groteska (nawiązania w stylu do Gombrowicza i Witkacego). Arturowi marzy się rząd dusz, czyli parodia na Konrada i Kordiana. Wszyscy mają jakieś kompleksy i współczesność jest taka sobie, jakaś rozbita, fragmentaryczna, jakaś niejasna, rozmemłana właśnie, wielka klucha inteligencji niezdolnej do działania. I tylko jeden Edek jest w tle. Postać tajemnicza, przybył niewiadomo skąd, prymityw, bardzo silny fizycznie (silny prawie jak Rożak) i wszystkie dupy jego i zdradzają z nim mężów, ewentualnie narzeczonych. Bo Edek jest przynajmniej konkretny, choć głupi. I koniec końców Edek zwycięża, zabija Artura i przejmuje władzę w domu, wprowadzając dyktaturę. Bo inteligencja nie jest w stanie nic porządnego wypracować, żadnego systemu. I korzystają na tym najniższe instynkty takiego Edka. A w powszechnej literaturze to Camusa napisał Dżumę, czyli powieść egzystencjalną, ateistyczną. O szukaniu moralności bez Boga. O humanitaryzmie pojmowanym humanistycznie, a nie przez dogmaty religijne. O tym, że bez Boga też można być świętym. I że trzeba być solidarnym i pomagać innym w cierpieniu i że to jedyna nadzieja dla ludzi. Bo Camus był pesymistą jeśli patrzeć na los ludzki, ale optymistą, jeśli patrzeć na człowieka. Ale walczyć trzeba było zawsze i w każdej okazji. No i tyle.

To by tyle było z polskiego. Tak mniej więcej. Bardzo w skrócie. Nie ma za co.

Friday, May 2, 2008

Wielka Notka Przedmaturalna (II)

No to yO. Tera Goethe. Ogólnie jest sobie Faust. Faust jest zajebiście mądry, przeczytał co było można, nauczył się, co było do nauczenia. Normalnie dotarł na skraj wiedzy książkowej, akademickiej. I trochę się wkurwił, bo wciąż był niezaspokojony, chciał poznać zasady rządzące wszechświatem i ogólnie wszystko co tylko możliwe. Jakąś tam czarną magię i takie. To taki romantyczny bunt przeciw ograniczeniom umysłu. I Bóg się założył z Szatanem (Wolandem, Mefistofelesem) że Faust może i jest pyszny, ale koniec końców nawróci się na dobrą drogę. Mefisto zdobywa władzę nad Faustem i daje mu młodość i ogólnie wieczne życie, aż do chwili, gdy Faust poczuje się całkiem szczęśliwy i powie „Chwilo trwaj, jesteś piękna!”, a wtedy z nim koniec, bo Mefisto posiądzie jego duszę. No to Faust sobie żyje życiem wiecznym, poznaje różne uciechy, ale nic go nie cieszy, poza tym zakochuje się w Małgorzacie i ją wykorzystuje i porzuca, ogólnie jest bardzo egoistyczny. Małgorzata popada w szaleństwo i zostaje skazana na śmierć za zabójstwo własnego dziecka, ale w ostatniej chwili, za to że była taka uduchowiona i wierna wobec Boga, Bóg ją ratuje. Skromna Małgorzata zostaje uratowana przez Boga (pochwała wiary, optymizm), natomiast Faust zostaje sam na świecie, bo jest egoistyczny i racjonalny (piekło wiedzy ludzkiej, które przeżywa później Raskolnikow u Dostojewskiego). No. Utwór jest ogólnie zajebisty, bo jest w nim taki konflikt właśnie między dwoma głównymi antynomiami ludzkimi: rozumem a wiarą. Nie jakaś zaściankowa problematyka narodowa. Kwestie ogólnoludzkie. No.

Okej. To pozytywizm. Generalnie znowu daruję sobie tendencje europejskie i przejdę od razu do Polski. No to było Powstanie Styczniowe i dostaliśmy w dupę. Idee romantyczne się nie sprawdziły, co przewidział Słowacki i generalnie bohater romantyczny był niezdolny do działania efektywnego. No i ogólne tendencję w Polsce to takie, że koniec marzycielstwa, trzeba być racjonalnym i twardo stąpać po ziemi. Dlatego. Szans na niepodległość nie ma żadnych póki co. Trzeba więc wykorzystać ten czas zaborów jak tylko się da. Czyli na przykład. Rozwijać się intelektualnie. Oświecić chłopstwo. Zasymilować Żydów. Emancypacja kobiet. Praca u podstaw. Praca organiczna. Czyli rozwijamy się ekonomicznie i kulturalnie, żeby przyszłe pokolenia miały jakąś bazę, z której przy dobrym wietrze uda im się pokusić o niepodległość narodu. Poza tym koniec z martyrologią narodu i stanowiskiem ofiary - trzeba działać, a nie gadać! No i cała jest w większości ta literatura. Zaangażowana społecznie. Orzeszkowa i Nad Niemnem, czyli pisanie zawoalowane o Powstaniu Styczniowym. Panorama społeczeństwa, starzy wypaleni romantycy, młodzi pracowici pozytywiści i źli, czyli egoistyczni kosmopolici, zdrajcy i narkomanii, z których Ojczyzna nie ma pożytku. Dalej. Dwie przestrzenie. Dwór i zaścianek. Dwór jako skostniały, konserwatywny, ale przechowujący pamięć narodową. Zaścianek czyli biedny i bez możliwości, ale pozytywistyczny. Czyli potrzeba syntezy i jak się połączymy, to można budować nowy dom. A w tle Mogiła, czyli symbol Powstania, który przypomina o wspólnej walce dawniej (czas sacrum). Bierzmy przykład. Bo romantyzm się nie udał co prawda, trzeba szukać nowej drogi, ale nie był zły, bo przynajmniej pomógł zachować pamięć narodową. Erotyka u Orzeszkowej tylko za sankcją etyczną zbiorowości. Namiętność romantyczna ustępuje obowiązkowi pozytywistycznemu. Witamy w krainie robotów. Obok niej stoi Konopnicka i jej Mendel Gdański. Bardzo prosto można podsumować. Musimy pozbyć się uprzedzeń. Żyd też człowiek, a nawet Polak. Należy go zasymilować. Ale społeczeństwie dzieje się źle, oj źle. Sienkiewicz z kolei rozczarował się rzeczywistością i postanowił trochę zaczarować drogich Polaków. Napisał Trylogię. Trylogia jest Ku Pokrzepieniu Serc! Ogólnie to taki western, sprawiedliwy napierdalają się ze złymi. Polacy może i dużo piją i są czasem tchórzliwi, ale i tak fajni z nich Sarmaci. Ogólnie świat w prostych kategoriach. Patriota-dobry. Zdrajca-zły. Mamy rozbudzić uczucia patriotyczne w Polakach. Sprawić, żeby się lepiej poczuli pod zaborami. Jednocześnie nie mamy żadnego programu odnowy RP. Sienkiewicz rzuca hasła, i tylko tyle: Bóg, Ojczyzna, Religia. W chwili, gdy „gasną narodowe świece”, Sienkiewicz przynosi nowe i jednocześnie kształtuje oraz zaspokaja gusty społeczeństwa. Dobrze, że przynajmniej jest Prus i jego Lalka. Książka długa, ale fajna, bo niby o tym pozytywizmie, ale nie do końca. Bo Wokulski jest pół na pół. I dzięki temu niezdecydowaniu i chaosowi wewnętrznemu mamy pierwszą polską powieść egzystencjalną, który w swej formie czerpie z wielkiej powieści rosyjskiej, jak Tołstoj i Dostojewski. Człowiek jak u Szekspira nie jest jednoznaczny. Często powodują nim bodźce. Jest trochę racjonalny i trochę nielogiczny. Pomieszany. To jest fajne u Prusa. A w międzyczasie przyglądamy się ówczesnemu społeczeństwu. Prus jest raczej obiektywny, nie krzepi serc i przedstawia dość pesymistyczną wizję narodu. To jest po prostu realizm. To się mniej podoba narodowi od Sienkiewicza, ale na pewno bardziej mu pomaga, choć jest bolesne. Na tym tle mamy jeszcze Adama Asnyka, czyli poetę czasów niepoetyckich. Asnyk ogólnie poeta-melancholik. Nie udał mu się romans :’-(. Młoda żona szybko umarła. Mieszkał w Krakowie i stamtąd udawał się w dalekie, egzotyczne podróże, które pomagały mu radzić sobie z weltschmerzem. Taki już był. Freud napisał: „kto się urodził melancholikiem, sączy smutek z każdego wydarzenia”. No i jeszcze tylko Dostojewski pozostał! Fajny był. Ogólnie Raskolnikow to apoteoza ludzkiego umysłu, właściwie, prawie że nietzscheański prenadczłowiek. Umysł pozwala mu być ponad innymi. A z drugiej strony jest taka Sonia, szara, skromna myszka, która cierpi i w wierze znajduje sens cierpienia. No i Raskolnikow nie daje rady, był w stanie zabić, ale nie był w stanie poradzić sobie z konsekwencjami w postaci sumienia. Ogólnie głębokie studium psychologiczne. Na końcu przemiana, cud wiary, Raskolnikow przestaje być logiczny, książka też przestaje być logiczna i racjonalna, ale to dlatego ponieważ istotą wiary jest brak logiki i jakaś niejasność, tajemnica. Dlatego końcówka wcale nie jest słaba. Jest bardzo decorum. Dobra książka, uniwersalna, o wielkich antynomiach: natura vs kultura. Wiara vs wiedza. Jerozolima vs Ateny. Wschód vs Zachód.

Potem była Młoda Polska. Ogólnie to kilka różnych tendencji. Na przykład taki Schopenhauer, że jest źle i smutno i że nie można usunąć cierpienia z egzystencji. Potem narodzi się z tego dekadentyzm i poczucie bezsensu świata i niesprawiedliwości i smutku i cierpienia. Albo taki Nietzsche, który prorokował śmierć Boga i postulował że pora wziąć sprawy w swoje ręce i samemu swój los kuć (co potem przejął taki Staff w swoim Kowalu). Albo jako odpowiedź na dekadentyzm pojawia się franciszkanizm, czyli aprobata świata takiego jakim jest, razem z wadami, czyli na przykład taki późny Staff i późny Kasprowicz. Ogólnie też pojawiają się bunty przeciw Bogu (z powodu tego zła, które jest wokół). Z poetów to na przykład Przerwa-Tetmajer, którego później Wyspiański w Weselu objechał. Taki to ogólnie melancholik był i dekadent. Był też Kasprowicz znany ze swoich Hymnów. To było tak, Kasprowicz miał żonę. I był sobie Przybyszewski, który kończył liceum w Wągrowcu (!) i ten Przybyszewski odbił żonę Kasprowiczowi. I Kasprowicz był smutny. I się obraził na Boga. I napisał Hymny, w których na początku złorzeczy Bogu i jedzie mu ostro po ambicji, tak że niekiedy aż wrzeszczy na niego, krzyczy i jest ogólnie wkurwiony światem, który jest zły. Nawet zwraca się do szatana, jako tego, który odważył się zbuntować przeciw Bogu (a jako że Bóg jest milczący i obojętny to Szatan wydaje się spoko, skoro się przeciwko niemu buntuje). No ale potem się Kasprowicz opamiętał i został franciszkaninem i ukochał Tatry i lud prosty, w którym znalazł szczęście. I nową żonę po jakichś 10 latach też znalazł. I wszystko się dobrze… Staff trochę inaczej, on na początku się naczytał Nietzschego i postulował kult siły i mocy i kowala, czyli sami kujemy swój los. Potem się trochę melancholizował, jak każdy w tej epoce, ale koniec końców też dotarł do franciszkanizmu i to mu dało szczęście. Poza poezją mieliśmy też prozę. I był sobie Reymont. Reymont ogólnie zdemitologizował obraz polskiej, sielankowej wsi (jak chociażby z Pana Tadeusza). Bo pokazał, że lud wiejski jest niedokształcony, agresywny, impulsywny i ogólnie groźny taki. Trzeba uważać, bo to nie jest człowiek pojedynczy, a gromada i to bardzo prymitywna, bez świadomości i zdolności racjonalnego myślenia. Wszystko się tam miesza, jak w kotle i religia i natura i zabobony i przede wszystkim zboże, które było najważniejsze. Ludzie są zależni od roli i ona jest dla nich najważniejsza. Kto ma więcej hektarów ten lepszy. Kto ma mniej ten się nie liczy i może gnój zbierać z podwórza. I nawet Boryna jak na końcu umiera, to ostatnim aktem woli idzie umrzeć na pole, gdzie rozsypuje zboże. Bo był już jak automat. Tak się przyzwyczaił do tej roli i tak z nią zżył, że poza nią nie istniał, nic innego mu do głowy nie przyszło przed śmiercią, więc poszedł na rolę. Powieść bardzo realistyczna, stylizowana, wedle zaleceń Zoli i jego Powieści eksperymentalnej, wedle której powieść to ma być jak dokument, jak reportaż, jak zdjęcie – obiektywne. Żeromskiego nie wyrobię. Żeromski był zaangażowany. Chciał naprawić Polskę. Napisał o Judymie. I o Cezarym Baryce. Judym nigdy nie pił piwa, za to bezinteresownie chciał wszystkim pomóc, w imię głębokiego humanitaryzmu. Ale. Tego nie będzie na rozszerzonym. Nie może być. Na podstawowym prędzej. Współczuję. Wyspiański z kolei był niegłupi, w Weselu objechał całe współczesne sobie środowisko i chłopomanię też wyśmiał. I akt to realistyczne ukazanie ówczesnej Polski. II Akt to już jakiś oniryzm, jakieś pomieszanie światów, przeciwstawia postaciom realnym jakieś odpowiedniki, może projekcje ich wyobraźni. Generalnie ośmiesza ich racje tym samym. III akt to pijacka maligna. Cały plan narodowowyzwoleńczy idzie w pizdu, wszyscy tańczą zamiast walczyć i tańczą pijacko. Mickiewicz aprobował polski charakter i pod koniec Pana Tadeusza taniec to symbol zgody. A Wyspiański pokazuje, że to nie taniec zgody, tylko taniec somnambuliczny, jakiś pijacki, jakiś gnój generalnie i nic z tego dobrego. Wszystko się poszło jebać, nie ma kto dowodzić, nikt nie ma koncepcji. Pojechał po całości. Conrad to taki Polak, który pisał po angielsku i był marynarzem. Taki moralista trochę i dydaktyk, trzeba brać odpowiedzialność za to co się zrobiło. A Jądro ciemności to podróż w głąb ciemnej natury człowieka, odejście od kultury i idąca za tym prymitywizacja. Tyle z tej Młodej Polski.

Wielka Notka Przedmaturalna (I) czyli krótki przewodnik po epokach literackich i lekturach kanonicznych

Wedle programu zaczynamy od Biblii. Z Biblii to trzeba pamiętać Koheleta jako prekursora „wszystko marność!”, bo wszystko wokół przemija. Wniosek: „Boga się bój i przykazań jego przestrzegaj”. Dalej. Potem Hiob, który jest symbolem wiary dogmatycznej, bo cierpi bardzo i niesprawiedliwie, nikt go nie rozumie, jest osamotniony, ale dalej ufa Bogu. To skrajna istota wiary, wiary która nie opiera się na logice i rozsądku, lecz po prostu na dogmacie, aksjomacie, wierzy się i tyle. Ogólnie jak Biblia to pewnie będzie to miało jakiś związek z Bogiem.

Dalej antyk, a w antyku to w Polsce nic się nie działo, a na świecie to tylko w Grecji, a wedle kanonu to interesuje nas tylko Sofokles i jego Król Edyp. Rodzice Edypa dostali taka nieprzyjemną przepowiednię, że Edyp ich zatrzaska, więc odesłali go na wieś, do pastuchów, by tam nieświadomy się rozwijał. No ale Edyp się rozwinął, ale spotkał na drodze swego ojca (nie wiedząc że to jego ojciec) podróżującego, a że nie chciał ustąpić mu drogi, to go zabił. Tym samym stał się ojcobójcą (nieświadomym). Potem pojechał do miasta rodzinnego, a tam był Sfinks, którego zagadkę Edyp odgadł (widać był mądry) i w nagrodę poślubił wdowę po dawnym królu (czyli swoją biologiczną matkę, ale o tym też nie wiedział). Ogólnie kiedy uświadomił sobie co się stało, to sobie wydłubał oczy i udał się na wygnanie. Tyle o Edypie. Istotne są w nim takie pojęcia: wina tragiczna (Edyp nie popełnia swego grzechu świadomie), fatum (jakiś wielki los kieruje jego poczynaniami), ironia tragiczna (próba zapobieżenia słowom przepowiedni tylko pomogła w jej wypełnieniu, czyli nie można uciec). Ogólnie co do antyku warto jeszcze pamiętać, że bohaterowie generalnie są statyczni, przez cały czas dramatu podobne wartości wyznają, że to jest tzw. Dialog sokratyczny, czyli że bohaterowie są uosobieniem jakichś idei i poglądów (np. Kreon-idea prawa ludzkiego, Antygona-idea woli boskiej), a nie ludźmi z krwi i kości. Ogólnie antyk to apoteoza człowieka i humanizmu, a także harmonii, wiadomo sport, atletyzm na równi z wykształceniem. Boga dużo nie ma, więcej raczej przyziemności, umysł ponad wiarą, a przynajmniej tego zapowiedź.

Następnie przejdźmy do średniowiecza, czyli kolejnego nawrotu pierwiastka boskiego. W średniowieczu to głównie patrzymy w niebo, w stronę Boga (dlatego na przykład zabity Roland leży na plecach, twarz ma zwróconą ku niebu, ku temu co boskie), a hołduje się takim wartościom, jak męstwo, rycerstwo, honor (dlatego też Roland leży na plecach, bo do końca się bronił, jakby próbował uratować życie i uciec, to by go ktoś rąbnął po drodze w plecu i by upadł na brzuch). Ogólnie to uciekamy z naszej ziemskiej powłoki w kierunku mistycyzmu, brak kultu nauki, wręcz przeciwnie, nauka jest szatańska. Średniowiecze jest też nieco selektywne w swej sztuce, np. wiersz Wisławy Szymborskiej Miniatura Średniowiecza, w którym opisywany jest jedynie stan szlachecki i duchowny, brak natomiast wzmianek o chłopstwu i mieszczaństwu. Większość autorów jest anonimowa (jezuita Naphta w Czarodziejskiej Górze Manna na pytanie o autora jakiejś ikony, stwierdza, że to nieistotne w średniowieczu), ponieważ chwała indywidualna jest potępiana i niezbyt nieważna. Co tu jeszcze. Napisana została Bogurodzica, autora jej nie znamy. Taki uduchowiony tekst, o którym więcej naprawdę nie chce mi się pisać.

No to renesans. A w nim mamy tendencje ad fontes, czyli powrotu do źródeł, czyli do antyku. I zamiast boskiego, wracamy do ludzkiego, bo "człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce", wyrzekł Terencjusz. Zawsze walor może być za tego pana. Tendencje też klasycystyczne, czyli imitacja antyku, poza tym wracają takie filozofie jak stoicyzm i epikureizm (już naprawdę nie chce mi się tłumaczyć). Z Autorów to mamy Kochanowskiego i Sępa-Szarzyńskiego przede wszystkim. Pierwszy jest bardzo klasycystyczny, dużo odnosi się do kultury rzymskiej, jest stoikiem, ma chwilę zwątpienia w Boga po śmierci córeczki, ale koniec końców udaje mi się z tym jakoś poradzić. W swych lirykach zawsze formułuje jakieś jasne przesłanie, harmonijne, całkiem jak z antyku. Trochę inaczej z Sępem-Szarzyńskim, który jest już prekursorem baroku, bo jest niejednoznaczny, ujęty w sprzeczności, mieszają się w nim różne żywioły i to owocuje później burzami, dualizmem duszy i wewnętrznym rozdarciem. Takie fajne terminy. Na świecie Dante napisał Boską Komedię, czyli wizję ówczesnego świata i polemikę z nim, podróż przez kolejne kręgi piekielne, od najgorszego do coraz lepszego, bo na końcu osiągamy szczęście przed obliczem Boga. Beatrycze – ideał kobiety. Wergiliusz – topos przewodnika, mistrza duchowego. Ale tego raczej nie będzie na maturze, szczerze wątpię.

Ale Szekspir już prędzej. Szekspir to niby renesans, ale już nam zapowiada barok. Bo jego bohaterowie nie są jednoznaczni, ewoluują w trakcie dramatów, ujęty w kanonie Makbet na przykład pod wpływem zbrodni przez siebie popełnionej i wyrzutów sumienia dorasta do przemyśleń na skalę Hamleta, typu „życie jest powieścią idioty nic nie znaczącą”, czyli problematyka egzystencjalna, jakiś ból istnienia, jakieś vanitas. U Szekspira też ludzie miotają się po scenie (życiu) powodowani różnymi sprzecznymi siłami: namiętnością a sumieniem. W ogóle teatr Elżbietański zrywa z antycznym, bohaterowie już nie są statyczni, lecz dynamiczni, ich poglądy zmieniają się w trakcie trwania dramatu, poza tym nie ma fatum, los i predestynacji życiowej, lecz wolna wola jednostki i konsekwencje, jakie później się ponosi za podjęte decyzje. Dalej. Zamiast problematyki praw boskich, mamy ludzi uwikłanych w mechanizmy historii, zamiast bogów, mamy królów, to jest bardziej świat ludzki, zhumanizowany. Człowiek też nie jest nośnikiem idei (dialog sokratyczny), lecz jest bardzo chaotyczny, miota się po scenie powodowany bodźcami, jest nieprzewidywalny a przez to bardzo ludzki.

Następnie jest barok, czyli przewrót kopernikański, Kopernik odkrył, że Słońce nie kręci się wokół Ziemi i to zrobiło duży gnój wokół, bo zachwiało podstawami wiary i religijności człowieka. Reakcje na to były dwie. Albo prymat umysłu nad wiarą, czyli racjonalizm, czyli np. Kartezjusz i jego „myślę więc jestem”, albo odwrotnie: rozum jest w służbie wiary i taki na przykład mistycyzm i Pascal, który wykorzystuje naukę by uzasadnić wiarę w Boga (tzw. Zakład Pascala, który uzasadnia dlaczego opłaca się wierzyć). O ile w renesansie mamy optymistyczny antropocentryzm człowieka będącego w centrum wszechświata, o tyle teraz mamy już jakieś zwątpienie, mrok, niepewność i dramat jednostki obdarzonej wolną wolą. Co ma wybrać? A co jak wybierze źle? No i się zaczynają problemy. Ogólnie powstała koncepcja, że zmysły są złudne, że wszystko przemija, że wszystko warunkuje czas i śmierć i jak patrzyli na ładną dziewczynę, to nie widzieli, że ładna, ale bardziej widzieli projekcję tej jej przyszłej starości i śmierci i grobu i ten motyw vanitas przesłaniał im całkiem radość życia. Ponieważ zmysły i to co ziemskie jest ulotne, trzeba więc szukać gdzie indziej (np. wiara i mistycyzm). Mamy w baroku kilku takich fajnych autorów jak Naborowski, Potocki i Morsztyn. Ja ich może omówię wspólnie, bo są tacy nijacy i do siebie podobni, że szkoda mi na nich miejsca. Generalnie. Dwie są natury ludzkie (koncepcja Sępa-Szarzyńskiego): cielesna i duchowa. Cielesne to pokusy ciała szatańskie, przemijalne przyjemności, a duchowa to wieczne wartości, cnoty, wiara, mistycyzm. Wiadomo co wybrać. A Potocki to jeszcze dużo pisał o Polsce i wkurzało go, że nikt nie słucha jego rad i miał apokaliptyczne przeczucia, że Polska się rozleci niedługo. Zgadł.

No to oświecenie, czyli wiek rozumu angielskiego i filozofów francuskich. Ogólnie to idee racjonalistyczne. Istotny jest rozum i logika, poza tym sensualizm, czyli oparcie na zmysłach, pewna przyziemność w opisywaniu świata. Wielki nasz prawda biskup Krasicki uprawiał strategię dydaktyczną i nauczał naród. Robił to bardzo subtelnie, bo nie jechał wszystkich równo, ale dozował swe ataki i na przykład kreował się na obiektywnego komentatora, który nawet potrafi zjechać swój własny stan, duchowieństwo. Ogólnie stosował różne fajne triki, na przykład tzw. „palinodie” które polegała na tym, że niby odwoływał swoje poglądy, ale naprawdę każdy widział, że to ironiczne i że w istocie to jeszcze mocniej objeżdżał swych oponentów. Pisał też bajki. W sumie tyle. Jak będzie na maturze to po prostu trzeba odnieść do sytuacji w kraju i najpewniej zobaczyć kogo może Krasicki krytykować. Ale raczej nie będzie. I był jeszcze Karpiński w tym czasie, ale kurwa ja pierdolę, był tak sentymentalny, że fuj z nim. Mam w dupie. Wystarczy wiedzieć, że był sentymentalny. Ogólnie oświecenie to trochę takie nudy. „Szkiełko i oko” jak później objechał ich Mickiewicz.

Jak Mickiewicz to romantyzm. Romantyzm odciął się od całego racjonalizmu oświeceniowego i postulował uczucie ponad rozumem. Darujemy sobie może romantyzm na tle europejskim, bo za dużo by tego było, jakichś ruchów typu osjanizm, gotycyzm, preromantyzm czy Sturm und Drang Periode. Ogólnie romantyzm wiadomo. Artysta to geniusz. Wszystko mu wolno. Jest nieograniczony zasadami, liczy się tylko jego wyobraźnia. Ma podniecać serca. Takie tam. Sztuka ma być synkretyczna, czyli mieszać różne gatunki (dramat z poezją, etc). Goethe wymyślił Weltschmerz u swojego Wertera, którego ciągle boli, że żyje. Byronizm to taki zamaskowany, tajemniczy bohater, który fascynuje i ogólnie skandal obyczajowy. Profetyzm to poczucie objawienia (np. Mickiewicz wieszczył przyszłość narodu polskiego, typu 44 i takie tam). Oczywiście jeszcze nasza ulubiona koncepcja czyli mesjanizm, czyli Polska cierpi za inne narody, taki prometeizm (że niby powstanie listopadowe pozwoliło Belgom na odzyskanie niepodległości). Dlatego musimy cierpieć dalej, bo jesteśmy wybranym narodem, dlatego też poezja tyrtejska, która uczy że to chwalebne – umierać za Ojczyznę. Jeszcze walenrodyzm, czyli za Machiavellim cel uświęca środki, więc każdy sposób, nawet niehonorowy jest dobry żeby pokonać wroga-zaborcę. A taki Mickiewicz napisał poza Dziadami, czyli wizją Polski mesjanistycznej, też Pana Tadeusza, czyli utwór sielankowy, generalnie jakie by nie były polskie wady, kit z nimi! W chwili kryzysu kochajmy się, tańczmy poloneza bośmy sympatyczną nacją i się mobilizujemy w obliczu wspólnego wroga. Apoteoza Polski. Trochę się z tym pokłócił Słowacki w swoim Kordianie, którego skonstruował analogicznie do Dziadów Mickiewicza, czyli też mamy Wielką Improwizację (jako Monolog na Mont Blanc), mamy młodego romantycznego bohatera, który chce poświęcić się dla narodu, mamy wreszcie koncepcje mesjanistyczne: Polska Chrystusem Narodów a Polska Winkelriedem Narodów to w sumie to samo. Tyle tylko że. Mickiewicz mówi: mam ideę, idźcie za mną, bom wieszczem. A Słowacki pokazuje co się wtedy stanie, czyli że romantyczny przywódca jest niezdolny, aby wyciągnąć Polskę z opałów, bo jest niedojrzały, niepraktyczny i oderwany od rzeczywistości. Niezdolny do Czynu, potrafi tylko dużo mówić. I będzie gnój i nic z tego nie wyjdzie. W dodatku Mickiewicz postuluje taką postawę, że dobrze że nas leją, bo przez cierpienie się odkupimy. Słowacki z tym też polemizuje, że takie statyczne podejście może prowadzić tylko do śmierci i że potrzeba aktywizmu. Ogólnie Kordian to taki romantyczny kochanek, który nie wie gdzie się podziać w świecie, odczuwa Weltschmerz jak Werter i takie tam, rozmemłany jest strasznie i niezdecydowany. No, tyle. Trochę na uboczu był jeszcze trzeci wieszcz, czyli Krasiński, którego ojciec był oficerem cara i hrabia Krasiński miał dylemat, jak Antygona: słuchać Ojca czy Ojczyzny? I potem w swoich dramatach jest niejednoznaczny, co mu tylko służy na zdrowie, bo miota się pomiędzy pochwałą wartości i cnót konserwatywnych, a ich impotencją oraz pomiędzy słusznymi ideami rewolucji, ale złym sposobem ich realizacji. Głównie chodzi o to, że nikt w Nieboskiej Komedii nie ma całkiem racji. Jest tylko cząstkowa racja każdej ze stron. No i jeszcze na boku tworzył Norwid, który wrzucał po trzy myślniki w co drugim wersie i nikt ze współczesnych go nie rozumiał. Norwid był mądry i nieco oderwany od tematyki narodowowyzwoleńczej, no ale niestety z takimi ideami indywidualistyczno-egzystencjalno-filozoficznymi to nie do romantyzmu, dlatego koleś miał pecha. A i jeszcze był Goethe, ale to był akurat autentycznie uzdolniony pisarz, taki bardzo mądry, ponadczasowy. Ale już nie mogę. Nie mam sił. Uzupełnię za chwilę.

Ciąg dalszy nastąpi już niedługo, pewnie jeszcze dzisiaj, bo teraz muszę jakąś kolację sobie zrobić.

p.s. uzupełniajcie mnie, bo tracę siły.

re: Castorp (Paweł Huelle)

O, to się właśnie nazywa masturbacja literacka.

Książka przyjemna jak Czarodziejska Góra Manna. Bo to jest przecież Czarodziejska Góra, jej prolog.

Praca bardzo odtwórcza, choć efekt przyjemny. Pan Huelle to zacny rzemieślnik, pięknie przyswoił i odtworzył styl Manna.

No i co tu jeszcze więcej dodać. Może refleksję nad wielkością niemieckiego noblisty i małością polskiego współczesnego pisarza? Że pan Mann tylko rzucił w swojej książce, iż Hans Castorp studiował przez dwa semestry w Gdańsku na politechnice – i resztę zadziałała już siła jego pisarstwa, bo wystarczyło, żeby zabrać panu Huelle pewnie spory kawał czasu, który poświęcił w hołdzie autorowi Czarodziejskiej Góry. No bo proszę, Mann rzuca: Miał już za sobą cztery półrocza na studiów na politechnice gdańskiej, a Huelle wyczarowuje z tego 200 stron.

Stylizacja, to mogę docenić. Ale to jest głos bardzo pusty, bardzo dla pasjonatów Manna (czyli teoretycznie dla mnie), taka nasza-klasa dla czterdziestolatków, która pozwala po dwudziestu latach na małą retrospekcję i odgrzanie kilku wspomnień. Ciepło się może zrobić i jakoś swojsko. No i tyle.

Zresztą książka też jest zdecydowanie spóźniona. Brakuje współczesnej wartości, poza chyba przypomnieniem wartościowej lektury. Hans poza tym myśli jak bohater z początku XX wieku, zadaje oczywiste pytania, na które od razu znamy odpowiedzi, bo mamy za sobą te 100 lat kultury, które dzielą nas od siebie. Ideologicznie nic nowego, autor zresztą postarał się, żeby odwzorować jakieś dawne konflikty, spory intelektualne, polityczne, etc., więc jeżeli chodzi o folklor początku XX wieku, to bardzo przekonujący.

Właściwie cały czas jest ta masturbacja. Przez jakieś 180-185 stron czytamy, czytamy – i jak z masturbacją – jest całkiem przyjemnie, choć w tle przebija jakieś uczucie niesmaku i niespełnienia. No, ale nie zapominajmy, że było nie było masturbacja też kończy się orgazmem – i ten pod koniec książki ma miejsce, choć raczej mały i stonowany, niż ekscytujący i wszechogarniający.

Ale tych kilka ostatnich stron to fajna sprawa. W ogóle wątek miłosny niemieckiego studenta do polskiej tajemniczej pani, dużo domysłów, gra wyobraźni, potencjalne możliwości zamiast faktów, fantazja i idealizacja. To jest okej.

W dodatku taką ładną antynomię udało mi się wychwycić. Zachodni Hans Castorp jest zafascynowany Wschodem uosobionym przez polską piękność. Hans Castorp to chłopiec niemiecki, dziecko nauki i pragmatyzmu, zachodniej struktury. Jest uporządkowany, schludny, taktowny, sympatyczny, miły, inteligentny, wrażliwy i jeździ bicyklem. I ma w sobie jakąś emocję, której nie potrafi wysłowić, jakiś popęd dziki, wschodni, prawie barbarzyński. I nie wie jak sobie z nim poradzić. Ciągnie go do tego Wschodu, ale jednocześnie nie pozwala sobie na zbliżenie. Tak mi się spodobał ten dylemat, bo to faktycznie jak z Witkacego, u którego nauka (zachodnia struktura) zabija doznania metafizyczne, wrażliwość na poezję. I taki jest Hans, który coś by chciał, ale sam nie wie co i jak – więc zagłusza to nauką matematyki i studiowaniem Schopenhauera, a chwile pustej zadumy i mistycyzmu, który zawsze jest dla niego zaskoczniem i z którymi za bardzo nie wie jak obchodzić – podkreśla co najwyżej spaleniem kolejnego cygara Maria Mancini.

Fajna antynomia, fajna wiwisekcja kultury. Tylko nic nowego.