Friday, May 2, 2008

Wielka Notka Przedmaturalna (II)

No to yO. Tera Goethe. Ogólnie jest sobie Faust. Faust jest zajebiście mądry, przeczytał co było można, nauczył się, co było do nauczenia. Normalnie dotarł na skraj wiedzy książkowej, akademickiej. I trochę się wkurwił, bo wciąż był niezaspokojony, chciał poznać zasady rządzące wszechświatem i ogólnie wszystko co tylko możliwe. Jakąś tam czarną magię i takie. To taki romantyczny bunt przeciw ograniczeniom umysłu. I Bóg się założył z Szatanem (Wolandem, Mefistofelesem) że Faust może i jest pyszny, ale koniec końców nawróci się na dobrą drogę. Mefisto zdobywa władzę nad Faustem i daje mu młodość i ogólnie wieczne życie, aż do chwili, gdy Faust poczuje się całkiem szczęśliwy i powie „Chwilo trwaj, jesteś piękna!”, a wtedy z nim koniec, bo Mefisto posiądzie jego duszę. No to Faust sobie żyje życiem wiecznym, poznaje różne uciechy, ale nic go nie cieszy, poza tym zakochuje się w Małgorzacie i ją wykorzystuje i porzuca, ogólnie jest bardzo egoistyczny. Małgorzata popada w szaleństwo i zostaje skazana na śmierć za zabójstwo własnego dziecka, ale w ostatniej chwili, za to że była taka uduchowiona i wierna wobec Boga, Bóg ją ratuje. Skromna Małgorzata zostaje uratowana przez Boga (pochwała wiary, optymizm), natomiast Faust zostaje sam na świecie, bo jest egoistyczny i racjonalny (piekło wiedzy ludzkiej, które przeżywa później Raskolnikow u Dostojewskiego). No. Utwór jest ogólnie zajebisty, bo jest w nim taki konflikt właśnie między dwoma głównymi antynomiami ludzkimi: rozumem a wiarą. Nie jakaś zaściankowa problematyka narodowa. Kwestie ogólnoludzkie. No.

Okej. To pozytywizm. Generalnie znowu daruję sobie tendencje europejskie i przejdę od razu do Polski. No to było Powstanie Styczniowe i dostaliśmy w dupę. Idee romantyczne się nie sprawdziły, co przewidział Słowacki i generalnie bohater romantyczny był niezdolny do działania efektywnego. No i ogólne tendencję w Polsce to takie, że koniec marzycielstwa, trzeba być racjonalnym i twardo stąpać po ziemi. Dlatego. Szans na niepodległość nie ma żadnych póki co. Trzeba więc wykorzystać ten czas zaborów jak tylko się da. Czyli na przykład. Rozwijać się intelektualnie. Oświecić chłopstwo. Zasymilować Żydów. Emancypacja kobiet. Praca u podstaw. Praca organiczna. Czyli rozwijamy się ekonomicznie i kulturalnie, żeby przyszłe pokolenia miały jakąś bazę, z której przy dobrym wietrze uda im się pokusić o niepodległość narodu. Poza tym koniec z martyrologią narodu i stanowiskiem ofiary - trzeba działać, a nie gadać! No i cała jest w większości ta literatura. Zaangażowana społecznie. Orzeszkowa i Nad Niemnem, czyli pisanie zawoalowane o Powstaniu Styczniowym. Panorama społeczeństwa, starzy wypaleni romantycy, młodzi pracowici pozytywiści i źli, czyli egoistyczni kosmopolici, zdrajcy i narkomanii, z których Ojczyzna nie ma pożytku. Dalej. Dwie przestrzenie. Dwór i zaścianek. Dwór jako skostniały, konserwatywny, ale przechowujący pamięć narodową. Zaścianek czyli biedny i bez możliwości, ale pozytywistyczny. Czyli potrzeba syntezy i jak się połączymy, to można budować nowy dom. A w tle Mogiła, czyli symbol Powstania, który przypomina o wspólnej walce dawniej (czas sacrum). Bierzmy przykład. Bo romantyzm się nie udał co prawda, trzeba szukać nowej drogi, ale nie był zły, bo przynajmniej pomógł zachować pamięć narodową. Erotyka u Orzeszkowej tylko za sankcją etyczną zbiorowości. Namiętność romantyczna ustępuje obowiązkowi pozytywistycznemu. Witamy w krainie robotów. Obok niej stoi Konopnicka i jej Mendel Gdański. Bardzo prosto można podsumować. Musimy pozbyć się uprzedzeń. Żyd też człowiek, a nawet Polak. Należy go zasymilować. Ale społeczeństwie dzieje się źle, oj źle. Sienkiewicz z kolei rozczarował się rzeczywistością i postanowił trochę zaczarować drogich Polaków. Napisał Trylogię. Trylogia jest Ku Pokrzepieniu Serc! Ogólnie to taki western, sprawiedliwy napierdalają się ze złymi. Polacy może i dużo piją i są czasem tchórzliwi, ale i tak fajni z nich Sarmaci. Ogólnie świat w prostych kategoriach. Patriota-dobry. Zdrajca-zły. Mamy rozbudzić uczucia patriotyczne w Polakach. Sprawić, żeby się lepiej poczuli pod zaborami. Jednocześnie nie mamy żadnego programu odnowy RP. Sienkiewicz rzuca hasła, i tylko tyle: Bóg, Ojczyzna, Religia. W chwili, gdy „gasną narodowe świece”, Sienkiewicz przynosi nowe i jednocześnie kształtuje oraz zaspokaja gusty społeczeństwa. Dobrze, że przynajmniej jest Prus i jego Lalka. Książka długa, ale fajna, bo niby o tym pozytywizmie, ale nie do końca. Bo Wokulski jest pół na pół. I dzięki temu niezdecydowaniu i chaosowi wewnętrznemu mamy pierwszą polską powieść egzystencjalną, który w swej formie czerpie z wielkiej powieści rosyjskiej, jak Tołstoj i Dostojewski. Człowiek jak u Szekspira nie jest jednoznaczny. Często powodują nim bodźce. Jest trochę racjonalny i trochę nielogiczny. Pomieszany. To jest fajne u Prusa. A w międzyczasie przyglądamy się ówczesnemu społeczeństwu. Prus jest raczej obiektywny, nie krzepi serc i przedstawia dość pesymistyczną wizję narodu. To jest po prostu realizm. To się mniej podoba narodowi od Sienkiewicza, ale na pewno bardziej mu pomaga, choć jest bolesne. Na tym tle mamy jeszcze Adama Asnyka, czyli poetę czasów niepoetyckich. Asnyk ogólnie poeta-melancholik. Nie udał mu się romans :’-(. Młoda żona szybko umarła. Mieszkał w Krakowie i stamtąd udawał się w dalekie, egzotyczne podróże, które pomagały mu radzić sobie z weltschmerzem. Taki już był. Freud napisał: „kto się urodził melancholikiem, sączy smutek z każdego wydarzenia”. No i jeszcze tylko Dostojewski pozostał! Fajny był. Ogólnie Raskolnikow to apoteoza ludzkiego umysłu, właściwie, prawie że nietzscheański prenadczłowiek. Umysł pozwala mu być ponad innymi. A z drugiej strony jest taka Sonia, szara, skromna myszka, która cierpi i w wierze znajduje sens cierpienia. No i Raskolnikow nie daje rady, był w stanie zabić, ale nie był w stanie poradzić sobie z konsekwencjami w postaci sumienia. Ogólnie głębokie studium psychologiczne. Na końcu przemiana, cud wiary, Raskolnikow przestaje być logiczny, książka też przestaje być logiczna i racjonalna, ale to dlatego ponieważ istotą wiary jest brak logiki i jakaś niejasność, tajemnica. Dlatego końcówka wcale nie jest słaba. Jest bardzo decorum. Dobra książka, uniwersalna, o wielkich antynomiach: natura vs kultura. Wiara vs wiedza. Jerozolima vs Ateny. Wschód vs Zachód.

Potem była Młoda Polska. Ogólnie to kilka różnych tendencji. Na przykład taki Schopenhauer, że jest źle i smutno i że nie można usunąć cierpienia z egzystencji. Potem narodzi się z tego dekadentyzm i poczucie bezsensu świata i niesprawiedliwości i smutku i cierpienia. Albo taki Nietzsche, który prorokował śmierć Boga i postulował że pora wziąć sprawy w swoje ręce i samemu swój los kuć (co potem przejął taki Staff w swoim Kowalu). Albo jako odpowiedź na dekadentyzm pojawia się franciszkanizm, czyli aprobata świata takiego jakim jest, razem z wadami, czyli na przykład taki późny Staff i późny Kasprowicz. Ogólnie też pojawiają się bunty przeciw Bogu (z powodu tego zła, które jest wokół). Z poetów to na przykład Przerwa-Tetmajer, którego później Wyspiański w Weselu objechał. Taki to ogólnie melancholik był i dekadent. Był też Kasprowicz znany ze swoich Hymnów. To było tak, Kasprowicz miał żonę. I był sobie Przybyszewski, który kończył liceum w Wągrowcu (!) i ten Przybyszewski odbił żonę Kasprowiczowi. I Kasprowicz był smutny. I się obraził na Boga. I napisał Hymny, w których na początku złorzeczy Bogu i jedzie mu ostro po ambicji, tak że niekiedy aż wrzeszczy na niego, krzyczy i jest ogólnie wkurwiony światem, który jest zły. Nawet zwraca się do szatana, jako tego, który odważył się zbuntować przeciw Bogu (a jako że Bóg jest milczący i obojętny to Szatan wydaje się spoko, skoro się przeciwko niemu buntuje). No ale potem się Kasprowicz opamiętał i został franciszkaninem i ukochał Tatry i lud prosty, w którym znalazł szczęście. I nową żonę po jakichś 10 latach też znalazł. I wszystko się dobrze… Staff trochę inaczej, on na początku się naczytał Nietzschego i postulował kult siły i mocy i kowala, czyli sami kujemy swój los. Potem się trochę melancholizował, jak każdy w tej epoce, ale koniec końców też dotarł do franciszkanizmu i to mu dało szczęście. Poza poezją mieliśmy też prozę. I był sobie Reymont. Reymont ogólnie zdemitologizował obraz polskiej, sielankowej wsi (jak chociażby z Pana Tadeusza). Bo pokazał, że lud wiejski jest niedokształcony, agresywny, impulsywny i ogólnie groźny taki. Trzeba uważać, bo to nie jest człowiek pojedynczy, a gromada i to bardzo prymitywna, bez świadomości i zdolności racjonalnego myślenia. Wszystko się tam miesza, jak w kotle i religia i natura i zabobony i przede wszystkim zboże, które było najważniejsze. Ludzie są zależni od roli i ona jest dla nich najważniejsza. Kto ma więcej hektarów ten lepszy. Kto ma mniej ten się nie liczy i może gnój zbierać z podwórza. I nawet Boryna jak na końcu umiera, to ostatnim aktem woli idzie umrzeć na pole, gdzie rozsypuje zboże. Bo był już jak automat. Tak się przyzwyczaił do tej roli i tak z nią zżył, że poza nią nie istniał, nic innego mu do głowy nie przyszło przed śmiercią, więc poszedł na rolę. Powieść bardzo realistyczna, stylizowana, wedle zaleceń Zoli i jego Powieści eksperymentalnej, wedle której powieść to ma być jak dokument, jak reportaż, jak zdjęcie – obiektywne. Żeromskiego nie wyrobię. Żeromski był zaangażowany. Chciał naprawić Polskę. Napisał o Judymie. I o Cezarym Baryce. Judym nigdy nie pił piwa, za to bezinteresownie chciał wszystkim pomóc, w imię głębokiego humanitaryzmu. Ale. Tego nie będzie na rozszerzonym. Nie może być. Na podstawowym prędzej. Współczuję. Wyspiański z kolei był niegłupi, w Weselu objechał całe współczesne sobie środowisko i chłopomanię też wyśmiał. I akt to realistyczne ukazanie ówczesnej Polski. II Akt to już jakiś oniryzm, jakieś pomieszanie światów, przeciwstawia postaciom realnym jakieś odpowiedniki, może projekcje ich wyobraźni. Generalnie ośmiesza ich racje tym samym. III akt to pijacka maligna. Cały plan narodowowyzwoleńczy idzie w pizdu, wszyscy tańczą zamiast walczyć i tańczą pijacko. Mickiewicz aprobował polski charakter i pod koniec Pana Tadeusza taniec to symbol zgody. A Wyspiański pokazuje, że to nie taniec zgody, tylko taniec somnambuliczny, jakiś pijacki, jakiś gnój generalnie i nic z tego dobrego. Wszystko się poszło jebać, nie ma kto dowodzić, nikt nie ma koncepcji. Pojechał po całości. Conrad to taki Polak, który pisał po angielsku i był marynarzem. Taki moralista trochę i dydaktyk, trzeba brać odpowiedzialność za to co się zrobiło. A Jądro ciemności to podróż w głąb ciemnej natury człowieka, odejście od kultury i idąca za tym prymitywizacja. Tyle z tej Młodej Polski.

1 comment:

Anonymous said...

Jeszcze można zaznaczyć, że [jak zwykle] okres Młodej Polski różnił się od reszty świata. Bo były zabory. Też nowość. Ale był taki jeden, co się wyrwał z Zachodu i się Przybyszewski nazywał. Napisał "Confiteor". Ogólnie młodopolacy dużo się kłócili z pozytywistami, bo, jak koledzy artyści z innych krajów chcieli sobie potworzyć "sztukę dla sztuki". I się kłócili dużo. Najczęściej na łamach gazet. Np.- krakowskiego "Życia" [organ pro-patriotyczny w pewnym sensie, red. naczelny- Przybyszewski, potem Wyspiański] i warszawskiej "Chimery" [kosmopolitycznej, red. naczelny- Miriam].
Jak już Młoda Polska zdobyła dominację, to dekadentyzm i pesymizm nie wystarczały, o czym wspominasz. Ale był sobie taki Brzozowski, który na początku bronił ruchu młodych, ale potem mu się odmieniło i rozpoczął "proces likwidacji" [termin wprowadzony przez Kazimierza Wykę]. Zainteresowanych odsyłam do "Legendy Młodej Polski".

Sama nazwa "Młoda Polska" wzięła się z artykułu Artura Górskiego o takim właśnie tytule.
Dziękuję.