Friday, May 2, 2008

re: Castorp (Paweł Huelle)

O, to się właśnie nazywa masturbacja literacka.

Książka przyjemna jak Czarodziejska Góra Manna. Bo to jest przecież Czarodziejska Góra, jej prolog.

Praca bardzo odtwórcza, choć efekt przyjemny. Pan Huelle to zacny rzemieślnik, pięknie przyswoił i odtworzył styl Manna.

No i co tu jeszcze więcej dodać. Może refleksję nad wielkością niemieckiego noblisty i małością polskiego współczesnego pisarza? Że pan Mann tylko rzucił w swojej książce, iż Hans Castorp studiował przez dwa semestry w Gdańsku na politechnice – i resztę zadziałała już siła jego pisarstwa, bo wystarczyło, żeby zabrać panu Huelle pewnie spory kawał czasu, który poświęcił w hołdzie autorowi Czarodziejskiej Góry. No bo proszę, Mann rzuca: Miał już za sobą cztery półrocza na studiów na politechnice gdańskiej, a Huelle wyczarowuje z tego 200 stron.

Stylizacja, to mogę docenić. Ale to jest głos bardzo pusty, bardzo dla pasjonatów Manna (czyli teoretycznie dla mnie), taka nasza-klasa dla czterdziestolatków, która pozwala po dwudziestu latach na małą retrospekcję i odgrzanie kilku wspomnień. Ciepło się może zrobić i jakoś swojsko. No i tyle.

Zresztą książka też jest zdecydowanie spóźniona. Brakuje współczesnej wartości, poza chyba przypomnieniem wartościowej lektury. Hans poza tym myśli jak bohater z początku XX wieku, zadaje oczywiste pytania, na które od razu znamy odpowiedzi, bo mamy za sobą te 100 lat kultury, które dzielą nas od siebie. Ideologicznie nic nowego, autor zresztą postarał się, żeby odwzorować jakieś dawne konflikty, spory intelektualne, polityczne, etc., więc jeżeli chodzi o folklor początku XX wieku, to bardzo przekonujący.

Właściwie cały czas jest ta masturbacja. Przez jakieś 180-185 stron czytamy, czytamy – i jak z masturbacją – jest całkiem przyjemnie, choć w tle przebija jakieś uczucie niesmaku i niespełnienia. No, ale nie zapominajmy, że było nie było masturbacja też kończy się orgazmem – i ten pod koniec książki ma miejsce, choć raczej mały i stonowany, niż ekscytujący i wszechogarniający.

Ale tych kilka ostatnich stron to fajna sprawa. W ogóle wątek miłosny niemieckiego studenta do polskiej tajemniczej pani, dużo domysłów, gra wyobraźni, potencjalne możliwości zamiast faktów, fantazja i idealizacja. To jest okej.

W dodatku taką ładną antynomię udało mi się wychwycić. Zachodni Hans Castorp jest zafascynowany Wschodem uosobionym przez polską piękność. Hans Castorp to chłopiec niemiecki, dziecko nauki i pragmatyzmu, zachodniej struktury. Jest uporządkowany, schludny, taktowny, sympatyczny, miły, inteligentny, wrażliwy i jeździ bicyklem. I ma w sobie jakąś emocję, której nie potrafi wysłowić, jakiś popęd dziki, wschodni, prawie barbarzyński. I nie wie jak sobie z nim poradzić. Ciągnie go do tego Wschodu, ale jednocześnie nie pozwala sobie na zbliżenie. Tak mi się spodobał ten dylemat, bo to faktycznie jak z Witkacego, u którego nauka (zachodnia struktura) zabija doznania metafizyczne, wrażliwość na poezję. I taki jest Hans, który coś by chciał, ale sam nie wie co i jak – więc zagłusza to nauką matematyki i studiowaniem Schopenhauera, a chwile pustej zadumy i mistycyzmu, który zawsze jest dla niego zaskoczniem i z którymi za bardzo nie wie jak obchodzić – podkreśla co najwyżej spaleniem kolejnego cygara Maria Mancini.

Fajna antynomia, fajna wiwisekcja kultury. Tylko nic nowego.

No comments: