Wednesday, May 30, 2007

re: How much wood would a woodchuck chuck?

Bogowie, co ja w tym Herzogu widzę. Czasami się pytam. Obraz bardzo statyczny, mało się dzieje, strasznie to nie jest filmowe.

A z drugiej strony oglądam - i odczuwam, że obcuję z czymś innym, czego już się nie robi i czego nikt inny by nie nakręcił. To nie filmy spektakularne, lecz szare i znudzone. Ziewam.

Widzę człowieka, często żałosnego i zniszczonego, często prostaka. How much wood would a woodchuck chuck - mistrzostwa świata licytatorów bydła - dociera do nich Herzog i kręci. Westernowe kapelusze, brudne robocze koszule w kratę i stare, wytarte marynarki, niedogoleni i łysiejący. 53 startujących i trzy razy więcej osób na widowni - a rozróżnić ich nie sposób. Czuję ten pot, który pokrywa ich ciało i spływa spod pach (zmieszany z wszechobecnym kurzem), a którego nie zmyją wieczorem - bo po co. Za wiele, nie wytrzymuję tej płaskości, utwierdzam się w przekonaniu o beznadziejności tego życia, smutno mi, bardzo płasko, te żarty rzucane przez uczestników, śmiech widowni i radość chwilowego komika - jakie płaskie, jak męczące. A w tle - słowa, tysiące słów na minutę, które w swej pogoni zyskują cech ogłupiającej, lecz dziwnie melodycznej mantry.

Człowiek płaski, lecz niezwykły? O tak, Herzog ukazuje typ ludzi, 53 licytatorów wymawiających 5-10 słów na sekundę (tak to brzmi!), jedna cecha zrealizowana perfekcyjnie, lecz co z tego, gdy na innych płaszczyznach Ci ludzie są zaniedbani, brzydcy, odpychający i płascy. Aj.

Żaden komentarz, sam obraz. Niczego nie uczy, jedynie pokazuje. Dzięki, Werner, najprawdopodobniej wcale Cię nie rozumiem, ale tym lepiej, tym czuję się cieplej i mocniej, jak gdybym wyciągał z Ciebie coś własnego. Długie ujęcia, mało montażu. Mało filmu, dużo człowieka. Mało piękna, dużo nudy.

Ilu ludzi już sportretowanych! Syberyjscy dziadkowie o brzydkich, mongoidalnych rysach wydający z siebie fascynująco nieludzkie dźwięki (i pomyśleć, że to nie przeszło wcześniej przez żaden komputer), rosyjski Jezus (całkiem przekonujący), atleci, indianie, starszy facet z Krety, który odmawia mówienia ("Nic nie powiem. To moje ostatnie słowo.") a wieczorami gra w gospodzie na lirze, człowiek mieszkający z niedźwiedziami, dzieci, uzdrowiciele, ślepa staruszka, Klaus Kinski. Co to w ogóle za ludzie - skąd on ich bierze. Ilość! Gdzie on ich wszystkich znajduje, jakie życie prowadzi, że ich znajduje.

Człowiek, a świat - interesuje mnie przede wszystkim. Te obrazy (obraz jest tutaj idealnym słowem!) - przyglądam im się i mogę myśleć, refleksić sobie. Mam do Wernera zaufanie że nie podkoloryzowuje (a ja bym to pewnie zrobił, jestem zbyt filmowy).
To także człowiek w świecie, pejzaże, portrety natury - to wszystko jest prawdziwe i naturalne. W tle muzyka, chropowata, często śpiewają bohaterowie dokumentu. Prawdziwe! Podpatruję więc człowieka, czasem uchwyconego w żywiole beznadziejności, iluzoryczności i płytkiej dziwności. A czasem podpatruję Kinskiego. No. Lubię te filmy, choć nie wiem, czy będę oglądać je po kilka razy.

Idę spać, zmęczył mnie już Herzog (dziękuję!).

2 comments:

Anonymous said...

Podoba mi sie "Rosyjski Jezus"...
Zdzich

Anonymous said...

Ostatnio oglądałam dziesięciominutówkę Herzoga w "Dziesięć minut później: Trąbka" i był to stanowczo najlepszy film z całego kolażu artystycznego.. Jego sposób patrzenia na problem czasu był tak fascynująco odmnienny od pozostałych reżyserów; sprawił, że wybił się wyraźnie od reszty.