Saturday, May 26, 2007

summer make good

Wczoraj piątek, a ja wracam z Poznania do Kamienicy. Nie zdążyłem na autobus, dzięki czemu mogłem jechać pociągiem, chłodniejszym i – jak się okazało – dużo ciekawszym.

Oto na peronie spotykam znajomą twarz. Wojtek Frasz, cześć, yyy cześć (nieco urosły mu włosy), kilka zamienionych słów dawno temu i wspólni znajomi. Wiemy o sobie, ale się nie znamy. Poczekam na dworze, aż kupisz bilet, jasne, gorąco jest, właśnie. Co powiesz o swojej szkole, plastyk, chodzi się po to, żeby ją skończyć, o, a Twoja? Właściwie to ostatnio wcale nie chodzę. Pada jeszcze kilka takich słów, totalnie nieważnych, rozrzedzonych w powietrzu zaraz po wypowiedzeniu - i nagle pada temat: film. Co nakręciłem, jakie obecnie projekty realizuję? Mam scenariusz przy sobie. Daj przeczytać.

Podjeżdża autobus (komunikacja zastępcza na odcinku 15 km), wsiadamy, mało miejsc, siadamy oddzielnie. On czyta, a ja myślę, że przypadkowość mnie buduje i wzmacnia, że nic nie planując realizuję się w tym co mnie spotyka. Upaja mnie to, że spóźniłem się na autobus i dzięki temu mogę rozmawiać o swoim projekcie i weryfikować go.

Dojechaliśmy do Czerwonaka, przystanek na drodze do Wągrowca, krainy stagnacji. Jest gorąco i śmierdząco. Wysiedliśmy z autobusu, wsiedliśmy do pociągu. Tu nic nie ma, jadę donikąd, a jednak coś się dzieje!

On mówi, dywaguje, ja słucham i myślę, że widzę go po raz pierwszy, to inteligentny człowiek. Maluje. Niczego nie widziałem jeszcze. Bo już dawno nie malował. Ile? Rok. A co robisz? Śpi. Po 12 godzin dziennie. Od jak dawna? Rok.

Długa cisza ze strony mojej klawiatury. Wciąż mnie to równie mocno inspiruje, co wtedy, ach, rok możliwości przespany! Oto człowiek przede mną, człowiek ciekawy, człowiek inny, który może mnie czegoś nauczyć. Słucham jeszcze uważniej. Mówię o sobie, że muszę do czegoś dążyć i aspirować i choć próbować tworzyć. I że nie mogę stać w miejscu, że jedno miejsce mnie przytłacza, że muszę uciekać i zaczynać na nowo (lubię to). Opowiadam, że dzieciństwo Kamienica, potem Wągrowiec znajomi, potem nuda, potem Poznań, a obecnie znowu nuda i chcę emigrować.

Mówimy o Wągrowcu. Daje mu dużo więcej możliwości niż Poznań. Szok. Wiezie ze sobą kwiaty, myślę, że dla kogoś, na pewno tak, musi być więc ustabilizowany, Wągrowiec to zapewnia, o tak. To może być piękne miejsce, myślę, że potrafię d o s t r z e c aspekt jego piękna, jednak nie potrafię go o d c z u ć. Wyobrażam sobie Wojtka z pędzlem i farbami, w Wągrowcu, latem, wieczór gdy nie ma słońca, lecz jest wciąż jasno, w spodenkach, bo jest gorąco i leniwie, twarz jest piękna, choć nie estetycznie. Inspirująca stagnacja.

Jest ciepło, myślę o lecie, za oknem zboża (ładne, ciepłe bardzo). Dużo myślę o Wągrowcu. A raczej dużo sobie wyobrażam. Dużo obrazów, ludzi, materiału na dokument. Dopada mnie myśl, by sfilmować Wągrowiec. Rozrachunek z mojego dzieciństwa i gimnazjum. Muzyka, ludzie, stagnacja! Lato!!!

Doktor Judym! On lubi doktora Judyma, nie czytałem „Ludzi bezdomnych”, on ich połknął, słyszałem że książka nierealna, oderwana od rzeczywistości, a on podziwia Judyma, człowieka z ideą zamiast ego albo fiuta (tak słyszałem, nie czytałem).

Mówię, że ja generalnie rzadko jestem poważny. Patrzę za okno i widzę, że akurat mijamy cmentarz. Myślę: życie dostarcza cudownie symbolicznych konfiguracji, które nic nie znaczą.

Koniec. Wysiadamy. Ja idę tutaj, cześć, dzięki za rozmowę, też dzięki, to jedna z nielicznych rozmów z przypadkowych spotkań, która nie była wymuszona, tak, na razie, podaj swój numer, ok. Trzymaj się, Wojtek. Dzięki.

Potem wracam do domu. Biorę prysznic. Jem rybę. Minęło 40 minut. Jadę na osiemnastkę Adriana. Darmowa wódka, darmowe jędzenie. Tańczę, upijam się, spalam kilka fajek i rozkoszuję się tempem życia (godzinę temu wróciłem z Poznania!) oraz tym, że wcale nie miało mnie tutaj być. Wracam do domu, zaczynam pisać smsy do najróżniejszych ludzi. Piszę do 40-letniej nawiedzonej kobiety, że ładnie się opaliłem na twarzy po ostatnim kręceniu w środę. Uśmiech. Zasypiam.

Wstaje dziś o 4 rano. Chłodno, całe szczęście. Mnie boli głowa po wczoraj, nie mogę zasnąć. Męczę się dwie godziny. Zasypiam. Budzę się o 11 i już nie zasnę – umieram. Gorąco. Za to głowa nie boli. Przez resztę dnia już nic nie robię. Jest upał, chodzę w samych bokserkach, ten gorąc usprawiedliwia mnie przed sobą. Jest zbyt męczący, by człowiek cokolwiek mógł zrobić. Nic więc nie robię i nie mam żadnych wyrzutów sumienia. O, lekkość i swoboda lata.

Myślę o ludziach. Mało się dzieję, gdy jestem sam. Wśród ludzi nabieram ostrości. W samotności tylko myślę, wśród innych zbieram materiał.

Dziś na nic mnie nie stać. Gorąco.

1 comment:

Zdzichu said...

Też kiedyś pisałem bloga, z tym że to się nazywało "pamiętnik" i było dostępne tylko dla mnie. To ciekawe, jak pewne słowa nabierają innego wymiaru wprost proporcjonalnie do postępu technologicznego...