Thursday, September 13, 2007

Antymarynka.

Pamiętam taką scenę, gdy w pierwszej klasie liceum, mniej więcej w grudniu, usiadłem na parapecie szkolnym, westchnąłem sobie i pomyślałem, że już niedługo ta szkoła się skończy. To dosyć smutne było.

Wspomnienie to powróciło do mnie, gdy wróciłem do szkoły teraz, w trzeciej klasie. Bo faktycznie, ta szkoła zaraz się skończy. Tylko że teraz już nie wzdycham ciężko.

Koniec wakacji, a ja chcę iść do szkoły! Nawet żałuję, że w pierwszym tygodniu nie mogę się w niej zjawić. A potem się zjawiam. I po godzinie historii mam dosyć. Wychodzę na korytarz na przerwę, rozglądam się i nie widzę.

Czym podyktowana jest różnica mnie w pierwszej klasie, a mnie teraz? Otóż, tak sobie myślę nieskromnie, przerosłem tę szkołę. Pierwsza klasa, a ja patrzę na ludzi w Marynce z oczarowaniem. Ja byłem przecież chłopcem wychowanym w trzydziestotysięcznym mieście i wielkość Poznania i renoma najlepszej szkoły w Wielkopolsce onieśmielały mnie. Ludzie którzy tutaj są, każdy to przecież musi być k t o ś , jeśli już tu jest. To jest szkoła z klasą przeca. I faktycznie, było lepiej dużo lepiej niż w gimnazjum (ojojoj, jakże lepiej!).

Ale tak sobie minęła pierwsza klasa i minęła druga. I szczególnie te ostatnie miesiące przed wakacjami. I ja powoli, a systematycznie od szkoły się oddalałem, ona przestawała być s e n s o w n a. Abstrahuję już od jakichkolwiek szkół w ogóle, od tego, że uważam, że mimo wszystko do matury lepiej przygotowałbym się w domu, ucząc się samemu polskiego, angielskiego, czy wosu, a nie mając na głowie chemii, biologii, matematyki i w ogóle całego tego nadbagażu, z którego i tak nie skorzystam, a który muszę zaliczyć i taszczyć ze sobą przez dwa, niekiedy trzy lata. Nie chodzi mi tutaj o system szkolnictwa, o ramy, o brak miejsca dla wolnego ducha, gdyż o tym powiedziane było już wiele.

Chodzi mi o te nieszczęsne frekwencje i zachowania dobrze w szkole widziane. Że jest dobrze, jak ma się zaliczone i odhaczone lekcje, usprawiedliwione nieobecności (tych jak najmniej!) i wkuty materiał. Wtedy jest ok, i nikt się nie czepia. To głupie, nie jest ważne, czy ktoś został w domu, żeby się czegoś nauczyć, w szkole trzeba być, podejście ze strony niektórych nauczycieli jest takie, że ważniejsza jest obecność niż wiedza.

Druga sprawa: rola społeczna szkoły, to, że spotykam w niej ludzi. Pod tym względem szkoła stwarza cudowne możliwości zahaczenia o drugiego człowieka, to jest czas ogromny, kilka o b o w i ą z k o w y c h godzin dziennie w jednym miejscu, wspólny wiek i dola zbliżają i solidaryzują ze sobą młodzież. I przyznaję, poznałem mnóstwo osób. Dzięki. Ale odczuwam tę unifikację. Kit z mundurkami, nawet gdyby były. Ale program taki sam dla każdego, każdy wie to samo, każdy zakuwa to samo. Na historii nie porozmawiasz o historii, możesz tylko wkuwać, recytować i co najwyżej uzupełnić to, czego inny zapomniał w trakcie swej recytacji. Próby dyskusji trafiają w pustkę raczej, albo muszą być w ramach programu.

Bo w tym roku stało się coś niefajnego ze mną albo z Marynką. Otóż, tak naprawdę, nic się nie dzieje. Wyleczyłem się całkiem z Marynki, czuję się, jakbym zmył jej makijaż z twarzy. To co wydawało mi się bardzo ponętne przez półtora roku, teraz, przy poznaniu bliższym, przy znużeniu, okazuje się złudzeniem.

Rozmawiam ze swoimi znajomymi. Mówię na dzieńdobry "Antymarynka" i słyszę w odpowiedzi "Antymarynka". Co się stało, przecież Savowi też było przykro, że ta szkoła tak szybko zleciała, a teraz po pierwszym dniu również nie może wytrzymać.

Więc wychodzę z lekcji na przerwę i nie widzę. Czego nie widzę?

Ja przecież przez całą drugą klasę uwielbiałem życie szkolne oraz jej folklor i obserwowałem ludzi, obserwowałem masę ludzi, w mojej głowie była cała taka półeczka osób, które obserwuję na przerwach, którymi się interesuję, których życie sobie wyobrażam i których wyobrażenia mnie inspirują. Mało tego. Niektóre osoby znajduję w Internecie i szpieguję, wyszukuję ich wiadomości, zdjęcia, opinie o nich. I raczej nie ujawniam się z tym i nigdy nie poznaję tych osób osobiście i nie zamieniam z nimi słowa (choć ich głos na ogół znam, gdyż poluję na niego w trakcie przerw). I to była ta tajemnica, ta możliwość jaką przede mną stawiała ta szkoła, to ten najważniejszy czynnik stanowiący o atrakcyjności, pierwiastek atrakcyjności cudzego niepoznanego życia, który nagle przestałem odczuwać. Nie wiem jeszcze gdzie zniknął (czy we mnie, czy w szkole). Ale przychodzę do szkoły i nic. Żaden folklor. Obowiązek. Przerwy pomiędzy lekcjami (a nie osobne rozdziały życia towarzyskiego!). Nudy. Ja jeszcze się nad tym zastanowię. Chciałem tylko zasygnalizować istnienie takiej emocji we mnie. Może jak ją przetrawię, będzie kolejna notka. Może inna całkiem.

Ale Marynka jest do dupy.

Tylko, że mnie to nawet teraz cieszy, to moje zobojętnienie. Ponieważ nie będzie mi żal opuszczać Marii M. to raz. Dwa, że mając wobec niej obojętny stosunek, mogę sobie na wiele więcej wobec niej pozwolić.

9 comments:

Anonymous said...

oj Jędrzeju Jędrzeju, ja też śledzę i muszę przyznać, że nieco irytuje mnie to Twoje pisanie, opiniowanie, mierzi formą, a właściwie aspiracjami. Uprawiasz jakąś perwersyjnie poprawną emocjonalność, każdy protest, wyrazenie niechęci/niezgody jest obrzydliwe ograniczony przez niezrozumiałe dla mnie ramy. I jak domyślam się nieświadomie. Antymarynka? Frazes. Buntujesz się, ale jest to bunt w zarodku nieprawdziwy, płytki, raczej znudzenie. Odnoszę wrażenie - być może błędnie, że masz jakieś tam literackie, pisarskie ambicje, ale na tym - obawiam się - kończy. Artyzm w stu procentach polega na ekspresji, a ekspresja to wolność, wolność. Niepoprawności, Jędrzeju.

Unknown said...

Pomyśl sobie, że życie to nie kończące się wakacje, a szkoła stanowi tylko drobną cząsteczkę, którą zawsze możesz wypchnąć poza margines.
System jest dobry dla mas, a nie dla jednostki! Chcesz być wyjątkowy, to ucz się sam! Z tym chyba nie będziesz miał problemów, bo wydaje mi się, że znalazłeś sobie pasje:)

Anonymous said...

Artyzm nie polega w stu procentach na ekspresji, bo gdyby tak było, zwykłe "blach, ble, ślurb" powinno zasługiwać na miano dzieła.

Jędrzeju... Wiesz, że moje wrażenia odnośnie Marynki są bardzo podobne? Pierwszego roku byłem oczarowany, widziałem w szkolę magię, czułem powiew nowości i elity. Drugi rok uważam za najlepszy - wtedy poznałem Ciebie, oraz innych wspaniałych znajomych (swoją drogą muszę odświeżyć kontakty). Trzecia klasa - dystans, obojętność, złudzenie. Marynka to szkoła jak szkoła - wrzuca w formy, tylko że na wyższym poziomie. Nudy.

Vangi said...

Dziwnym trafem tak się składa, że ja zupełnie inaczej odebrałem Marynkę. Co więcej, dobrze wspominam trzy lata które w niej spędziłem. Dlaczego? Bo nie przywiązywałem uwagi do rzeczy (czyt. nieobecności, spóźnień, ocen) a do ludzi. Zarówno znajomych z klasy, szkoły, jak i nauczycieli. I tak osobowości które poznałem w przeciągu tych trzech krótkich lat, które są tak skrajnie różne stają się inspiracją do kolejnych prób, kolejnych kroków. Tak więc hasło "antymarynka" możemy wrzucić w propagandę buntu, lepiej znaleźć własną ścieżkę gdzie buntu nie ma i nie będzie, bo będzie tylko samodoskonalenie i dążenie do celu (tak, tak, frazesy, ale czasem i one są ważne). Ponadto nie zgodzę się z opinią, że "artyzm polega w stu procentach na ekspresji->wolności". Artyzm polega wg mnie na tym, że ktoś kiedyś gdzieś postanowił działać i stworzył dzieło (być może swojego życia). To, czy później ktoś to docenił, ktoś ocenił a nawet mocno skrytykował nie ma znaczenia - artyzm w tym jest, przynajmniej dla stwórcy.
See you space...

Anonymous said...

Gratuluję Jędrzeju, po dwóch latach zdołałeś się zorientować, iż szkoła śmierdzi. No ale lepiej późno niż wcale :P.

Anonymous said...

Marynka przestała mnie uszczęśliwiać w drugiej klasie, gdy zrozumiałam, że chodzenie do szkoły nie może stanowić sensu życia, i gdy obserwowanie, podsłuchiwanie ludzi oraz wkładanie serca w ich życie nie miało już takiego uroku jak na początku. Teraz każda wizyta w Marynce, obcowanie ze starym, czerwonymi murami pełnymi wspomnień przytłacza i zniechęca do dalszej współpracy. Zmuszanie się nie prowadzi do sukcesu, ale jestem na nie skazana.Sztywne ramy edukacji zamykają się i tworzą pętlę wokół mojej świadomości, która chcąc się uwolnić szarpie, szarpie, tworząc coraz głębsze rany... Niech to już się skończy. Potrzebuję świerzego powietrza, oddechu po długim okresie melancholii

Anonymous said...

qui jest zajebisty.

JSSN said...

Wiem, kocham go.

Anonymous said...

ech ludzie ludzie...
Marynka to fajna szkoła.
Za dużo myślicie. Niezdrowo.
Wy tu myślicie, a czasu coraz mniej. Życie ucieka. I ani się obejrzycie, a ci, którym deklarowaliście wieczną przyjaźń będą, proszę o wybaczenie, spoczywać 6 stóp pod ziemią na Powązkach (co ambitniejsi) albo na Miłostowie (mniej ambitni). i to wcale niekoniecznie z dużą liczbą wspomnień. 3 lata? a czym są 3 lata?
cieszcie się sobą, bo to, co wam zostało, to nic.
"And then one day You find, ten years have got behind You, noone told You when to run, You missed the starting gun...", że tak zacytuję pewien niszowy i mało znany zespół. Ludzie znikają. I będzie Wam przykro, moi mili, mimo że na ich miejsce w naturalny sposób wejdą inni.
Pieprzyć antymarynkę. Nie uznaję tego.