Saturday, March 1, 2008

emma

W takie dni, gdy Emma wyłącza elektrownię i nie ma prądu w całej wsi, czuję jakbym wracał do czegoś bardzo pierwotnego i bardzo prawdziwego.

Pierwotna ciemność szczelnie izoluje mnie od drugiego człowieka. Chroni mnie magicznie czarna mgła, do której nikt nie ma dostępu i którą tylko ja rozporządzam. Rozrzedzam świeczką bądź zagęszczam dmuchnięciem.

Gdy nagle z powodu spięcia na dwie sekundy zapala się światło, czyli te jebane żółte lampy, mam ochotę je roztrzaskać. To cholerne, sztuczne, elektryczne światło jest jak smoczek, który ma zastąpić niemowlęciu matczynego cyca.

Mam wrażenie, jakby elektryczność wypędzała ze mnie ducha, kazała mu emigrować w ostatni cień, tam gdzie nie dociera prąd i żarówka 40 wat. A tam gdzie nie dociera prąd i żarówka 40 wat panuje infamia.

Rozwalam wszystkie lampy. Przy każdym uderzeniu czuję, jakby wraz ze szkłem i drucikami rozlatywała się szkoła. Praca. Pieniądze. Internet. Seksualny lans. Ambicje. Długopisiki, notateczki, książeczki, wierszyki. Kultura. Cała cywilizacja…

Karmię się tym ruchem wstecznym, a duchowi ta mała apokalipsa bardzo w smak, widać bardzo już był spragniony, bo łapczywie chłepcze czas i moją uwagę niespodziewanie podarowane mu przez jakąś tam awarię jakiejś tam elektrowni. Zajebiście się cieszy, jak pies ma wywalony język i szkliste oczka, a mordę całą uwaloną od tego chłeptania. Wdzięczny homonkulusek, mój duszek, mój kochany duszek, no, już dobrze, już dobrze, pan wrócił i jest sam, nie ma z nim nikogo i nikogo być nie musi i nie będzie, jesteśmy tylko ty i ja. Wierny duszek i jego pan. A za oknem zjawiska atmosferyczne pizgają o dachówki.

W tym huku za oknem zamiast muzyki i w tej bani zamiast prysznica jest coś namacalnego i prawdziwego tak różnie od intelektualnej śliny, w której tonę na co dzień. W kolorach, które pozyskuję przez świeczki tkwią zakamarki, a idąc ze świecznikiem przez dom, czuję się jakbym siedząc w batyskafie nurkował w głąb korytarzy szkockiego zamku.

Tylko ja i mój wierny duszek-homonkulusek. A za oknem wiatr grzmoci mój dach.

Takiego to sensualnego i sangwinistycznego zjawiska doświadczyłem i jest coś paradoksalnego, że przyswajać je musisz akurat siedząc przed komputerem.

3 comments:

Krz said...

Uff, znów piszesz tutaj.

Anonymous said...

http://i19.photobucket.com/albums/b198/shell4art/momcollage.jpg
Patrzaj oto wcielenie Twoje gdzies tam sie zapodzialo. Po prawej stronie... :P

Pozdrawiam,
Tymek

mademoiselle R. said...

A, dzień dobry szanownemu Panu.
Od dzisiaj piszę tylko lewą ręką na kompie, co wydaje się byc trochę trudne...
Słyszałeś kiedyś o Doppelgangerze? Może nie do końca pasuje, ale tak jakoś mi się skojarzyło, jest takie bardziej... złe.
W sumie to, co napisałeś jest trochę podobne do tego, co mi się ostatnio przydarza, czyli włóczenie się bez celu po mieście między zajęciami.
Ostatnio myślałam, żeby triumfalnie powrócic z moim blogiem, tak w ramach praktyki, cwiczeń i czego tam jeszcze, ale pozostaję pod wrażeniem bezsensu takiego postępowania. No tak...