Saturday, July 7, 2007

Cacao i scenariusz

Ciepły jestem. Ciepło mi.

Dzisiaj i wczoraj wieczorem na chwilę w Poznaniu i spotykam Olę wczoraj, a dziś Marka i Mateusza, a przypadkiem Buca.

Siedzimy w CacaoRepublica, przychodzę około 11, a Mateusz już czeka i pije czekoladę, ja zamawiam kawę z syropem miętowym (zapomniałem wziąć ze sobą do Poznania szczoteczki do zębów i uznałem że mnie to odświeży). Czekamy na Marka i rozmawiamy, z początku o niczym, o życiu i wymieniamy się historiami, jest dobra atmosfera i Mateusz opowiada mi historię, która napawa mnie wiarą w człowieka, człowiek zakochany który przeskakuje rzeczywistość i ściemnia rodziców, że jedzie na maraton filmowy do Kościana, a naprawdę wybiera się w podróż nad morze, odwiedzić ukochaną (potencjalną), bez uprzedzenia jej, umawia się z nią, by o 16 czekała na GG (po to by nie uciekła z hotelu), a ten w tym czasie przejeżdża 250 kilometrów, odnajduje hotel (nie wie jaki!) i wchodzi do jej pokoju, wręcza kwiaty, jest cały mokry, bo pada deszcz a nie ma parasola, włosy sklejone z czołem, żywioł i uśmiech, zostaje trzy godziny i wraca do Poznania, zmęczony. Tak trzymać!

Uśmiecham się i unoszę słysząc o tym, lubię go bardziej, ciepło mi ciepło. Mówię o symbolach, jakie sam tworzy dzięki temu, o symbolice pokoju nr 16 w hotelu i przypadku (ten sam numer na koszulce z dzieciństwa), który niby nic nie znaczy, lecz jak cieszy. Mówię, że w ten sposób sam nadaje głębi otoczeniu i że to wartościowe i w takim żywiole ujętego człowieka chcę widzieć. Lubię go w tym momencie i to bardzo i mam ochotę kupić mu gorącą czekoladę (i kupuję).

Przychodzi Marek i zabieramy się do pracy, ale jaka to praca przyjemna i jak budująca. Słucham pierwszego czytania mojego scenariusza i znów mnie to wznosi, troszeczkę trzęsą mi się przy tym ręce, jestem nieco rozemocjonowany, bo przybiera formę coś mojego i to przybiera formę, która odpowiada mi, napędza mnie. Mówię, że ten tekst momentami pisał mi się samemu, że są w nim ścieżki, które nagle się urywają i widz może samemu potem się domyślić, jak mogłyby potoczyć się dalej i że sam wszystkiego nie rozumiem dlaczego jest właśnie takie i nie wszystko potrafię wyjaśnić. Mówię też, że czuję się jakbym uruchomił pewien mechanizm, który zaczął potem napędzać się samemu, a ja go jedynie realizowałem przez siebie. Poza tym mówię, że mam kilka wytycznych, jak ja to widzę, jak mają to zagrać, ich postaci, jednak najbardziej chciałbym, by ten mechanizm działał dalej i realizował się teraz także przez nich, tak by pojawiło się jeszcze więcej tajemnic i niejasności i by ich własny pierwiastek i żywioł, który przemówiłby przez nich potrafił zaskoczyć później także i mnie.

Pada wiele dobrych pomysłów, czytają potem tekst jeszcze drugi raz i trzeci, a mnie się to podoba, to dobrzy aktorzy, tacy, jakich chciałem mieć. Cieszę się z tego i czuję, jakbym obcował ze sztuką, to bardzo uwzniaślające. Nie czuję bym marnował czas, wręcz przeciwnie, to bardzo sensowny i konstruktywny dzień, dziękuję za niego, bo bardzo mnie naładował. Marek mówi też, że mógłby załatwić zespół na żywo, który grałby w trakcie filmu, to też jest dla mnie podbudowujące, ten scenariusz zaczyna zataczać pewne kręgi, chodzić własnymi drogami, niezależnie ode mnie.

Mateusz musi iść, a ja mu dziękuję za przybycie i rozmowę wcześniej, była bardzo ciepła, bardzo mi się podobała. Siedzimy jeszcze z Markiem, nie wiem ile, ponad godzinę? dwie? Rozmawiamy, o życiu, a ja mu mówię o mojej perspektywie trzecioosobowej i dystansie do siebie i swoich poglądów, o tym, że nie przekreślam niczyjej perspektywy i że optykę każdego mogę uznać za prawdziwą i n a t u r a l n ą. Marek mówi o sangwinizmie i o sobie, czuję nastrój tej chwili spotęgowany lokalem w ciepłych barwach i kawą z amaretto z bitą śmietaną i mówię, że chyba mówimy o tym samym, tylko nazywany to innymi słowami i że nasza rozmowa to przyjemnie wzajemne utwierdzanie się w sobie.

Mówię też o czynach człowieka, o tym że zło to nagięcie kogoś, zrobienie wbrew niemu i tylko taka definicja mi odpowiada. A o czynach mówię, że żaden czyn człowieka, który wykonuje na sobie lub na który się godzi (bo wykluczam z tego gwałt na innym i wymuszenie na kimś) nie jest obiektywnie dobry lub zły (w sensie, że nie można mówić, by jakiś czyn był zły lub dobry sam w sobie) i jedynie subiektywny odbiór człowieka nadaje mu wartości pozytywnej bądź negatywnej. Jeśli ktoś po zrobieniu czegoś nie może pogodzić się ze sobą, czuję się nagięty i wbrew sobie - zło, i odwrotnie, jeśli czuje się wyrażony. Potem płacimy, wychodzimy i kupujemy pocztówkę charytatywną za 2 zł.

Mam nastrój cudowny, czuję, że robię coś konstruktywnego i wartościowego, coś własnego (a ten nastrój potęgują dni bezmyślnej pracy w stolarni), czuję że promienieje ze mnie chęć bycia dobrym i kupuję mamie książkę, potem piszę do Kuby bardzo miłą wiadomość i czuję się z tym świetnie, uśmiecham się, jadę tramwajem i wracam do siebie. I od razu mam ochotę wrócić do CacaoRepublica.

2 comments:

Mikołaj Tajchman said...

A coś więcej odnośnie tej perspektywy trzecioosobowej? Ciekawym.

JSSN said...

Napiszę o tym, ale raczej w osobnej notce i później. Nie chcę w komentarzach i nie chcę teraz. Wolę jeszcze trochę poobserwować zjawisko.